Sksiężenie rozsiane
Siedzę sobie - mniej czy bardziej spokojnie - w mojej szwajcarskiej jedynce z niedoszłym widokiem na jezioro i myślę. Myślę o tym, czego się boję (nie wiem, czy najbardziej) - tak mi się jakoś zebrało na tony poważne... Ale do rzeczy, bo zaczynam się rozwlekać: boję się mianowicie sksiężeć. Brzydkie to słowo wymyśleć musiałem, żeby strach mój po imieniu nazwać: podobno strach nazwany już nie taki straszny... Jednym słowem: strach mnie ogarnia, że kiedyś być może sksiężałym księdzem będę.
Skąd też na pomysł wpadłem, że jakoweś sksiężenie rozsiane mi zagraża?

Ano zwyczajnie: świeckim wciąż jeszcze będąc i na wszelkie przejawy sksiężenia rozsianego wyczulonym, widzę jak panoszy się ta zmora na prawo i lewo, więc dlaczego mnie by tak łatwo ominąć miała? Niebezpieczeństwo przeczuwając, krótką charakterystykę sksiężałego zapisuję, żeby mi z czasem z łba nie wywietrzała, a i potomnym ku przestrodze posłużyć mogła...

Sksiężały jest zapracowany. A jak nie jest zapracowany, to go nie ma. Wyjechał. A jak nie jest zapracowany i nie wyjechał, to odpoczywa i nie wolno mu przeszkadzać.

Sksiężałemu starej daty temat rozmowy zbacza na samochody. Temu bardziej nowoczesnemu - na komputery. Jednym i drugim zbacza zaś... lepiej nie mówić dokąd.

Sksiężały kontroluje się. Nie daje po sobie poznać, że coś go zaskoczyło, zdziwiło, ucieszyło. Nie daje po sobie poznać strachu. Nigdy nie boi się publicznie. Nigdy nie cieszy się publicznie. Publicznie nie ma życia emocjonalnego. Samobieżny chłopski rozum. Wcielenie zdrowego rozsądku.

Sksiężały zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Nic go nie jest w stanie zaskoczyć. Niewiedzą mógłby narazić na szwank autorytet Kościoła. Więc wie wszystko.

Sksiężały nie przeprasza. Nie może przepraszać, bo nie popełnia błędów. Nie może popełniać błędów, bo błędem naraziłby na szwank autorytet Kościoła. Wiec postępuje zawsze właściwie.

Sksiężały umie utrzymać właściwy dystans do człowieka. Im dalej, tym bezpieczniej. Trzeba unikać wszelkich przywiązań.

Sksiężały zna się na ludziach. Znajomi spokojnie siedzą w swoich przegródkach, żaden się nie wychyli. A i na każdego nieznajomego przegródka się znajdzie, no bo przecież "wystarczy spojrzeć...".

Sksiężały trzyma się ludzi pewnych. Ludzie pewni to ci, którzy na pewno podzielają jego zdanie. Z pewnością przypadkiem zwykle są też bogaci.

Sksiężały jest ortodoksyjny. Nie czyta książek, żeby nie dać sobie zamącić w głowie. Nie czyta Ewangelii, żeby się nie narazić na niebezpieczeństwo fałszywej interpretacji. Nie czyta gazet, no bo i cóż dobrego mogło by się zdarzyć w tym zepsutym świecie...

Sksiężały mówi. W końcu to jego zawód. (Nie słuchają? Tym gorzej dla nich, nie wiedzą co tracą. A zresztą - łaski nie robią). Słuchać nie ma czasu: przecież jego praca to mówienie.

Sksiężały "do pracy" przywdziewa sutannę: zwykle jest niedopięta pod szyją (ta "haftka" się zawsze urywa...); po pracy już tylko specjaliści z branży go rozpoznają (i to na pewno nie po stroju duchownym).

Sksiężały jest znudzony. Znudzony programowo. Powody znudzenia: od pogody do proboszcza (biskupa w przypadku proboszczów), od spowiedzi po remis we wczorajszym meczu. Zresztą powody są najmniej ważne, to co się liczy, to programowość znudzenia: bo przecież nic sksiężałego zaskoczyć ni zdziwić już nie może, a więc - nuda z konieczności.

Bo w końcu sksiężały jest profesjonalistą. Wie co i jak. Technicznie jest tak doskonały, że już się nie przygotowuje do tego,co robi. No bo w końcu nie musi. Gdyby musiał, nie byłby prawdziwym profesjonalistą.

Sksiężały rozwiązał dylemat "być czy mieć". Bo gdzie (pozornie jak się okazuje) tertium non datur wystarczy wymknąć się bolesnemu prymatowi "być" w efektowne "robić" (działać, organizować) i wszyscy są zadowoleni. Należy bowiem za wszelką cenę unikać skrajności.

Ciśnie mi się pod pióro jeszcze tyle symptomów rozsianego sksiężenia, że pewnie nigdy zatrzymać bym się nie mógł, iście sksiężałego godnym słowotokiem czytelnika zalewając. Kończę w bezradności wielkiej wciąż pozostając, bom lekarstwa ani na lekarstwo na owo wszechzalewające paskudztwo nie znalazł. Jedno tylko, com kiedyś u Świętego Pawła wyczytał, w beznadziejność wpaść mi nie pozwala: ...będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 12,9b).

Lugano, październik 1995


O kapłaństwie, przyjaźni i ludzkiej złośliwości słów kilka...
Pisałem ten tekst (lata już temu) wkurzony. I w bólu. W bólu po tym, jak jeden z moich braci odszedł z posługi. I po tym, jak musiałem składać do kupy kobiety, które przeszły przez taką “przyjaźń”.

Nie da się ukryć: współczesny ksiądz podąża z duchem czasu. Jego życie ulega modernizacji. Cóż – takie czasy nastały. Wolność i demokracja.
Jednym słowem: ksiądz schyłku XX wieku jest na wskroś nowoczesny. I nie chodzi tylko o samochód, komputer podłączony do Internetu, telefon komórkowy i inne. Okazuje się, że i wykroczenia przeciwko celibatowi – przy odrobinie wysiłku – daje się unowocześnić.
W zamierzchłych czasach księżom, którzy nie radzili sobie z celibatem zdarzało się mieć kochanki. Wymykali się do nich po kryjomu, starannie zacierając za sobą wszystkie ślady. Dziś możemy zaobserwować znaczące zmiany. Księżom nie zdarzają się już tego typu kontakty. Współczesny ksiądz z pogranicza, nad kochankę przedkłada “przyjaciela” (oczywiście płci żeńskiej, ale “przyjaciółka” nie brzmi dość poważnie). I już nie musi się wymykać po kryjomu. To ona przychodzi do niego zupełnie oficjalnie: przecież nie mają nic do ukrycia. Przyjaźń jest związkiem ze wszech miar chwalebnym i w niczym księdzu nie ujmuje...
Można by się pokusić o fenomenologiczny opis typowej przyjaciółki (wyjątki potwierdzają regułę). Jest zatem młoda. Czasem bardzo. Coś pomiędzy początkiem liceum a obroną pracy magisterskiej. Nie wiedzieć czemu zwykle ma poharatany dom, najczęściej bez znaczącej obecności ojca. Nie ma chłopaka: jest na to zbyt dojrzała, a poza tym ma ważniejsze sprawy na głowie. Jest bowiem zaangażowana – mocno, albo bardzo mocno – w to, czy żyje parafia. Już tylko z tego powodu jest zmuszona przebywać mnóstwo czasu na probostwie. Musi w końcu pomagać księdzu. Więc pracuje, pracuje, pracuje...
Relacja pomocy zacieśnia się z czasem rodząc to, co nazywają przyjaźnią. Oboje – każdy na swój sposób – przyjaźń tę pielęgnują. Identyfikują się z nią mocno i chętnie. Ona z zaangażowaniem opowiada komu popadnie ile razem udało im się zrobić – dla dobra parafii ma się rozumieć – poprzedniego wieczoru. On nie opowiada. Tylko od czasu do czasu wymykają mu się apologetyczne homilie o wartości przyjaźni i o tęsknocie za kimś kto mógłby zrozumieć księdza w jego celibatariuszowskiej samotności. Albo też o poczuciu bezpieczeństwa, jakie daje świadomość, że ktoś czeka...
Taka sielanka mogłaby – niezagrożona – trwać w nieskończoność, gdyby nie ludzka wścibskość. No bo ludzie – jak to ludzie – zamiast pilnować swoich spraw, wtryniają nos w nie swoje... No i zaczynają gadać. Komentować. I to wszystko wrednie: za plecami.
On i ona zaczynając więc bronić swej relacji – jest w końcu całkowicie w porządku. Ona – na początku próbuje tłumaczyć, że przecież oni nic złego nie robią, że to wszystko tylko pomówienia z zazdrości wypływające. Potem zrywa większość relacji z ludźmi, którzy przecież i tak nic nie rozumieją, i jeszcze więcej czasu spędza na probostwie. W imię przyjaźni trzeba umieć ponosić ofiary. On – dzielnie broni jej godności, wymaga, by ją szanowano, chroni przed złośliwościami. A jako że najlepszą obroną jest atak, pojawiają się – tym razem już jawne i świadome – homilie o plotkarstwie, o niedocenianiu księży itd. W końcu istotnych wartości – w tym wypadku przyjaźni – trzeba bronić... Ludzie nie rozumieją? Tym gorzej dla nich. Ważne, że on jest w porządku i ma rację (jak zwykle zresztą...). A że oni nie potrafią docenić tego, jak bardzo przyjaźń pomaga mu w pracy – to już nie jego wina.
I tak, podczas gdy stygną jej i jego relacje z otoczeniem, przyjaźń zacieśnia się i kwitnie. Ona kupuje mu swetry, skarpetki i chusteczki do nosa. On podwozi ją do pracy. Ona robi porządki w jego pokoju i odpowiada na telefony, gdy jest zajęty. On pozwala jej używać swojego komputera. Ona jeździ z nim na zakupy. On z nią – na imprezy. Ona dalej nie ma chłopaka. On jest dalej celibatariuszem. I się przyjaźnią. Na przekór całemu światu – jeśli będzie trzeba. W końcu przyjaźń jest wartością i trzeba ją pielęgnować...

Jeśli ten model coś Ci przypomina, to módl się. Przynajmniej tyle możesz zrobić.

Piekary Śląskie 2004.10.30-11.2


Wypisy, czyli o przyczynach rozterek przy sprawdzaniu studenckich prac
To nie będzie "tekst" w ścisłym sensie. Jako, że w ostatnich dniach (styczeń 2007) trudnię się przeważnie sprawdzaniem studenckich prac zaliczeniowych, a czynność to czasem fascynująca, czasem nudna, czasem straszna, a czasem śmieszna, tym ostatnim aspektem postanowiłem się podzielić. Oczywiście bezimiennie. Oświadczam jednak, że wszystkie poniższe cytaty to stuprocentowe autentyki, zacytowane bez jakiegokolwiek liftingu (oryginalna pisownia i interpunkcja).
Mam świadomość, że w ten sposób narażam się na odwet w postaci publikacji gdzieś moich haseł z wykładów. Trudno. Przeżyję ;)

23-.11.2009, prace roku V z sakramentologii (rec. książki J. Danielou)

Terminologia ta była by właściwa odnoście do dzisiejszych czasów w rzeczywistości Kościele Polskim. Kiedy to większość z nas została ochrzczona będąc jeszcze nie świadomi owego sakramentu.

Jednak w żaden sposób autor nie przedstawia w jaki sposób należy go sprawować od formy liturgicznej.

Gołębica, który zstępuje na Chytrusa podczas chrztu, nawiązuje do Ducha Bożego unoszącego się nad wodami pierwotnym, nawiązując tym samym do gołębicy z arki Noego.

27-30.12.2008, prace roku III z trynitologii (o dialektyce u B. Fortego)

Tylko dialektyka pozwala twórczo pracować nad zagadnieniem Trójcy w sposób zaskakujący zmieniając negatywne cechy Boga w Jego cechę.

Stosowanie metody dialektycznej w pojmowaniu charakteru Trójcy może być przyczyną zamyślenia się człowieka w sobie samym, przez co ulega wszelkim manipulacjom.

Tak samo z Osobami Trójcy, mogą się tak zasolić, że dla pewnego pokolenia ludzi ich indywidualne osobowości mogą zostać zapominanie i niezauważone.

W postawionych przez Bruna ideach zawiera w nich wiele przykładów dialektycznych przedstawionych w książce.

Proces ciągłej ewolucji historycznej i zmazania opozycji miedzy Bogiem a człowiekiem Hegel widzi także w postaci Chrystusa, zarysowuje się to on w dialektycznej formie dwie sprzeczne natury Boga i człowieka razem.

Potraktował on naukę o Trójcy nie w sposób literowy, lecz w znacznie głębszy sposób.

Dialektyczne pojęcie Trójcy przez Hegla spowodowało przebudzenie z trynitarnego letargu jaki panował wśród uczonych.

Hegel bowiem jako pierwszy zajął się Trójcą Świętą w sposób tak dogłębny i rzetelny.

22-24.12.2008, prace roku IV z chrystologii

W uchwale synodu znajdujemy odwołanie do tych myśli papieża: "Święty synod (…) wykańcza w końcu tych, którzy wymyślili bajkę, jakoby przed zjednoczeniem były w Panu dwie natury, a po zjednoczeniu tylko jedna".

Chrystus, poprzez przyjęcie postaci sługi oraz ludzkiego ciała, stał się obiektem dużego zamieszania wśród Żydów.

Występuje tutaj również idea działań meandrycznych charakteryzująca się tym, że nie trzeba angażować obydwóch natur.

Szatan celowo nazwany zwodzicielem ma swoje uzasadnienie jedynie w człowieku.

Majestat Boga przyjął pokorę, słabość i nieśmiertelność ludzką ponieważ wymagało tego uleczenie.

List do Flawiana przez swoją jasna i wyraźna argumentację i terminologię, w dość sposób wyczerpuje jak na tamte czasy rozwiązanie problemów chrystologicznych.

Nie dajmy się każdej herezji, każdemu heretykowi. Dbajmy, żeby wszystko było zgodnie z nauczaniem Kościoła, a wtedy wszystkie nieporozumienia czy odmienne zdania odejdą wtedy same.

Podsumowując należy stwierdzić, że gorliwa obrona dwu natur Chrystusa zawarta w Tomus ad Flavianum była konsekwencją pewnej normalności w pojmowaniu Syna


4-8.06.2008, prace roku IV z duchowości

Dwie wielkie postacie Orygenes i Stanisław Papczyński poprzez swoje dzieła wniosły do rozumienia duchowości chrześcijańskiej duże znaczenie.

O. Stanisław Papczyński w swoim dziele: „Mistycznej Świątyni Bożej”, wychodzi zawsze od człowieka, którego ciało przedstawia jako Świątynię Bożą, a także zagłębia się w praktycznym życiu człowieka ukazuje mu jak ma podchodzić i rozumieć alegorie we własnym codziennym życiu, dając od razu odpowiedź jak mamy rozumieć słowo, które jest kierowane do nas, musimy rozumieć naukę Ojców Kościoła, a przede wszystkim apostoła Pawła, który mówi: „Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?

Obaj autorzy zaczynają swoje dzieła od analogii w jaki sposób powinny być one czytane.

Wszystkie alegorie odnoszą się do Jezusa i to On jest dla czytelnika wzorem jedności duszy z ludzkim ciałem.

Oblubieńca i Oblubienice, by zostali poprawnie odebrani, trzeba przenieść w bardziej współczesny kontekst.

Mianowicie charakter wysławiania się o. Stanisława Papczyńskiego tkwi w nurcie społeczności ludowej. Ludność ta, prosta, a zarazem nadzwyczaj pobożna, nie byłaby w stanie zrozumieć górnolotnych myśli i alegorii o nazbyt przenośnym charakterze. Orygenes, którego okres twórczości przypadł na czas burzy filozoficznej i teologicznej, pisał swoje dzieła pełne górnolotnych przemyśleń owianych różnorakimi teoriami.

Orygenes stosuje rozbudowane alegorie, które pod względem objętości treści znacznie przewyższają papczyńskie alegorie.

W opinii o. Papczyńskiego alegorię stanowiącą dosłowny motyw jest świecznik Mojżesza [...]. Motywem przenośnym tegoż rozdziału jest światło Ducha Świętego dawane przez świecznik, które powinno świecić w każdym chrześcijaninie. Owej ilości alegorii, w stosunku 1:1 ( charakter dosłowny i przenośny) zawiera każdy z poszczególnych rozdziałów książki o.Stanisława.

Alegorie stosowane przez Orygenesa podzielić można wg dwóch głównych kryteriów: alegorie o charakterze przenośnym i charakterze dosłownym. Przede wszystkim posiadają one sens dosłowny, bardzo wyraźny.

To czy jakieś dzieło może wpłynąć na czyjś rozwój duchowy czy nie, nie ma wpływu, w jakim czasie zostało stworzone.

Rolą literatury jest między innymi umoralnianie społeczeństwa. Najlepiej temu procesowi służy alegoria, która nie, wprost, lecz w sposób metaforyczny może ukazywać człowiekowi jego mankamenty.

15.05.2008, prace roku IV z duchowości

Jeśli chodzi zaś o moje odniesienie do dzieła Papczyńskiego – to jak powiedziałem to już na początku – była w miarę ciekawa i przede wszystkim krótka.

Gdybym ja miał wygłosić takie kazanie, to na pewno podparł bym się tym tekstem.

Wykorzystując alegorie Orygenes próbował zgłębić swoją wiedzę, jak również pragnął pomóc czytelnikowi właściwie zrozumieć tekst „głębokiej tajemnicy”.

Świat, w którym dane nam jest dzisiaj egzystować, jest pełen fałszywych i złudnych przesłanek. Człowiek żyjący w takim środowisku gdzie bardziej od dobra piętnuje się zło, jest zagrożony swoistym wypatrzeniem.


2-7.01.2008, prace roku III (z trynitologii)

Owy Boży kreacjonizm jest ukryty w domysłach i wpleciony w wyczerpujący opis boskich przymiotów.

Powstanie danego Wyznania Wiary, potocznie zwanego Symbolem, nigdy nie jest przypadkowe i zredagowane od tak sobie.

Takie sformułowanie wynikało z rozwoju herezji- tryteizmu (twierdził,że Ojciec, Syn i Duch Św. są tylko bogami natomiast ich ‘jedność’ jest tylko pojęciowa).

Można zatem przyjąć, że w tamtych czasach nie wykształtował się problem rozumienia Maryji jako Matki Boga, a zarazem człowieka w jednej osobie.

W wyznaniu nicejsko-konstantynopolitańskim nie pada słowo Trójca Święta, ponieważ w tym czasie nie rozwinęła się jeszcze tak terminologia słowa „Trójcy Świętej”, a zarazem nie trzeba było polemizować z arianami, gdyż nie walczyli przeciwko temu odniesieniu.

W Symbolu Nicejsko-Konstantynopolitańskim zwarzywszy, że tekst jest krótszy zawiera mniej określeń na Osoby Trójcy Świętej.

Credo Konstantynopolitańskie było dla ówczesnych chrześcijan najlepsza obroną, czyli atakiem w błędną naukę Ariusza wprowadzając termin homoousios – „współistotny”, a poprzedzając go wyrażeniem „zrodzony, a nie stworzony”, jakby „szlifuje” sformułowanie dotyczące pochodzenie Syna Bożego.

Credo nicejsko-konstantynopolitańskie jest odpowiedzią na wzrastającą liczbę wiernych w Kościele.

Zarówno „Credo” jaki i „Quiqumque” są aktami, które w swej treści posiadają kontratak wobec duchoburcom

Później zaś przechodzi w najdłuższym fragmencie do opisu Trójcy Świętej znowu zakończonej anatemą. Jest wyjaśniona potem osoba Chrystusa, Jego natura zakończona motywem eschatologicznym.

Sobór podkreślił tez przyszłościowy charakter wiary w zmarwychstanie powszechne

Jedną z pierwszych herezji jest arianizm, Który odrzuca boskość Jezusa Chrystusa na poziomie swego ojca twierdząc że Jezus jest stworzony z Ojca w sposób podrzędny [...]

Wyraźnie wskazują że jest tu ukazana Troistość postaci Boskich są tym samym ale są osobne w jedności, nie pozostawiając heretyka miejsca na jakakolwiek polemikę, a wyjaśniając prostemu ludowi podczas odczytywania jednoznaczność i skomplikowanie Boga

25.05.2007, prace roku IV (z duchowości)

Święty Jan od Krzyża nawiązuje do czystości chcąc odprawić ,,Mszę Świętą’’ do czystości serca w czasie Mszy Świętej objawiona jest miłość Trójcy Świętej do człowieka i odbywa się ku czci Trójcy Świętej.

Różnice u Świętego Jana od Krzyża jest ukazana pieśń duchowa Oblubienicy Dusza i Oblubieniec Bóg dusza jest zakochana w Bogu jest jej Umiłowanym ukazane są przez Boga zranienie duszy przez Boga, odejście Umiłowanego pogrążyło ja w samotności i oschłości.

23.05.2007, prace roku IV (z duchowości)

Obie pozycje książkowe zawierają pewne podobieństwa w sobie, jak i różnice w duchowości.

Kwestie różne dla obu autorów jest kwestia obrazów. Delfieux’a ukazuje, że powinno się wspomagania na modlitwie obrazami, inaczej jednak go rozwiązuje, każąc w mieście tam gdzie przebywamy, na co dzień szukać obrazu Boga i w tym obrazie Go kontemplować.

Edyta Stein wypracowała szczególną formę doświadczenia Boga- mistykę.

Po wnikliwszej analizie, widoczne są podobieństwa, czasem bardzo do siebie podobne, czasem tylko pozorne.

Pomimo, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi drogami duchowymi, występują w nich elementy spójne, właściwe obydwu.

13.01.2007
Przedstawione tu ujęcie osoby jest w bardzo wąskim zakresie i nie tu przedstawionej definicji osoby o ścisłym znaczeniu.

[Grzegorz z Nazjanzu:] Wziął w obronę łacinników mówiąc, że różnice jakie robią wynikają z ich ubóstwa słownikowego.

Pod względem egzystencjonalnym osobę realizuje istnienie osobowe, które jest aktem osoby Bożej realizującym ową istotę osobową.

Do intelektualnej pacyfikacji wschodu i zachodu przyczynił się Grzegorz z Nazjanzu.

Podczas tworzenia się dogmatu trynitarnego wiele możemy skorzystać, ponieważ osobę rozumiano z punktu widzenia Boga. Żadna natura nie przysłaniała istoty człowieka.

Współcześnie pojęcie osoby w filozofii często występuje wraz z terminem osoba, przez co są to pojęcia nieostre.