Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

O Pasterzu i owcach awansowanych na pasterzy

tekst opublikowany: Gość Niedzielny 18(2004),9; wersja bez poprawek redakcyjnych
W czasach, kiedy Jezus opisywał własną misję obrazami zaczerpniętymi z pasterstwa, odwoływał się do rzeczywistości wszystkim dobrze znanych. Dziś sytuacja się zmieniła: postać pasterza kojarzy nam się chyba najbardziej z podhalańskim folklorem i dlatego może nam być nieco trudniej uchwycić to, co Jezus chciał nam o sobie powiedzieć posługując się tym obrazem. A jeszcze trudniej – zrozumieć o co chodzi, kiedy mowa o „pasterskiej posłudze Kościoła”.

Motyw pasterza pojawia się w nauczaniu Jezusa wielokrotnie, tak że jego dokładne omówienie wymagałoby sporej książki. W tej chwili musi nam wystarczyć krótkie uchwycenie tych elementów tego obrazu – albo inaczej: tych funkcji pasterza – na których Jezus szczególnie się koncentrował. Wymieńmy trzy: pasterz prowadzi owce na najlepsze pastwiska, by miały obfitość pożywienia i wody, troszczy się o nie w różnych okolicznościach życia, jak choroba czy zagubienie i chroni przed zewnętrznymi niebezpieczeństwami. Te trzy funkcje pasterza są wykorzystywane przez Jezusa do ukazania trzech aspektów Jego własnej misji: On prowadzi ludzi do prawdy i życia, pochyla się z troską nad każdą sytuacją naszego życia, zwłaszcza wtedy, gdy przeżywamy trudności lub cierpienie i wreszcie broni nas przed złem (przed Złym).

Nietrudno wymienić konkretne sytuacje z ziemskiego życia Jezusa, w których realizowały się te trzy funkcje. Nauczając wskazywał ludziom drogę do prawdy, dając swoje ciało na pokarm, poprzez śmierć i zmartwychwstanie, otworzył nam drogę do pełni życia. Pochylał się nad chorymi, grzesznikami, odrzuconymi przez ludzi przynosząc ulgę w cierpieniu, przywracając godność i nadzieję. Ścierał się bezpośrednio z największym wrogiem człowieka, Złym, zarówno kiedy był kuszony, jak i kiedy wyrzucał złe duchy z opętanych. W niektórych scenach ewangelicznych te trzy aspekty łączą się w jednym wydarzeniu, jak np. w przypadku spotkania Jezusa z prostytutką, którą Żydzi chcieli ukamienować. Jezus przezwycięża zło, które w nich i w niej tkwiło, pochylając się z troską i miłością nad udręczonym człowiekiem i wskazuje kobiecie drogę, którą ma odtąd iść.

W tym miejscu ktoś mógłby powiedzieć: „Cóż, pozostaje nam tylko zazdrościć ludziom, którzy żyli dwa tysiące lat temu w Palestynie i mogli doświadczać pasterskiej troski Jezusa. On wstąpił do nieba, a my zostaliśmy sami…”. Jednak w takim stwierdzeniu byłaby jednak tylko mała drobina prawdy – rzeczywiście bowiem nie dane jest nam spotykać Jezusa na naszych ulicach. To jednak nie znaczy, że ustała Jego pasterska troska względem nas. Obecność Jezusa trwa przecież poprzez Ducha Świętego we wspólnocie wierzących – Kościele, który On sam zostawił jako przedłużenie swojej misji.

„To jednak nie to samo; – mógłby znowu ktoś powiedzieć – lepiej byłoby móc się obyć bez pośrednictwa ludzkich instytucji”. I może tutaj nasz oponent miałby więcej racji: rzeczywiście lepiej byłoby móc oglądać od razu oblicze Jezusa twarzą w twarz, bez żadnej zasłony, bez żadnego pośrednictwa – nawet wiary – w samej tylko miłości. To jest jednak punkt dojścia naszego życia i punkt dojścia losów świata. Tęsknimy za taką bezpośredniością, bo do niej ostatecznie jesteśmy powołani. Póki co znajdujemy się jednak w samym środku historii. I tu pośrednictwo okazuje się bezcenne.

Przede wszystkim: nie jesteśmy w stanie w ogóle poznać Jezusa inaczej, jak tylko za pośrednictwem świadectwa innych, które z pokolenia na pokolenie przekazywane jest w Kościele. Jeśliby nie było wspólnoty wierzących, Dobra Nowina zaginęłaby. Nie powstałby Nowy Testament, bo nie miałby go kto napisać. A gdyby nawet powstał i odkryty w jakiejś bibliotece do nas dotarł, nie wiedzielibyśmy jak go interpretować, bo brakowałoby nam kontekstu wiary, który np. w zmartwychwstaniu pozwala widzieć kluczowe wydarzenie historii ludzkości, a nie legendę wymyśloną przez sfrustrowanych uczniów ukrzyżowanego nauczyciela. Cała wspólnota Kościoła – każdy według swego właściwego powołania w niej – spełnia zatem misję pasterską, podprowadzając ludzi do Chrystusa, który jest prawdą i życiem. I w tym sensie pasterzem jest matka, która uczy swoje dziecko znaku krzyża, dziewczyna, która opowiada o Jezusie swojemu chłopakowi, jak i biskup głoszący rekolekcje dla swoich księży.

Oczywiście takie wskazywanie, czy podprowadzanie do Jezusa w Kościele ma sens przede wszystkim dlatego, że On sam wychodzi naprzeciw człowieka. Jezusa można w Kościele spotkać. Najpierw w samych wierzących, w których żyje On i działa przez Ducha Świętego; dalej w Jego ożywiającym Słowie. I wreszcie – może najintensywniej – w sakramentach, w których pośrednictwo Kościoła ogranicza się do celebracji, do znaków: w nich działa już bezpośrednio sam Jezus. Dlatego szczytem pasterskiej misji Kościoła jest sprawowanie Eucharystii: w niej Jezus daje się swoim na pokarm. Owce znajdują życie i znajdują je w obfitości… To tak, jakby w Kościele pasterskie pośrednictwo, niezadowolone z własnej prowizoryczności, wycofywało się nieustannie, by uczynić miejsce dla Jedynego Pasterza.

Tak jak pasterską funkcję prowadzenia ku życiu, przedłuża też Kościół funkcje troski o owce i obrony ich przed niebezpieczeństwami. Zarówno Kościół jako wspólnota posiadająca własne instytucje, jak i każdy z nas wierzących z osobna, jesteśmy wezwani do tego, by jak Jezus pochylać się nad ubogimi, samotnymi, odrzuconymi. By – na ile to możliwe – przekazywać im ciepło i miłość dotyku Jezusa Dobrego Pasterza. Jesteśmy też, wezwani do podjęcia walki ze złem – najpierw w naszym własnym życiu. W pewnym sensie pasterską funkcję Chrystusa realizujemy strzegąc własnego serca, przezwyciężając słabość, bylejakość…

Warto może zatrzymać się nad tą ostatnią myślą, bo w zasadzie od powodzenia tej naszej pasterskiej walki z grzechem w naszym własnym życiu, zależy skuteczność całej pasterskiej misji Kościoła. Bo każde nasze pójście na skróty i na łatwiznę, każda półprawda, każdy kompromis z grzechem, zaciemniają oblicze Jezusa, które jaśnieć powinno na obliczu Kościoła. I dotyczy to każdego, choć może odpowiedzialność nie jest jednaka: zdecydowanie większy cień rzuca na Kościół biskup, który bardziej zajmuje się strzyżeniem, niżeli pasieniem owiec, mniejszy mąż, który zdradza żonę. Chodzi jednak w gruncie rzeczy o to samo. I w jednym, i w drugim przypadku można komuś zamknąć drogę do Jezusa.

I na tym chyba polega paradoks naszej misji pasterskiej: nie jesteśmy niczym więcej, jak tylko owcami, na czas określony awansowanymi na pasterzy. I dlatego musimy wciąż czuwać nad naszymi sercami, byśmy nie budowali murów odgradzających innych od owczarni i Pasterza.

Komentuj na Facebooku

zamknij
Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies