Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

Głosy w dyskusji o Jezusie historycznym (I)

W dniach 6-8.07.2012 w serwisie didaskalos.pl odbyła się dyskusja na temat Jezusa historycznego (Kot, Malina, Paczos, ja). Dla dokumentacyjnego porządku - moje wpisy.

Stanowisko w dyskusji

Po pierwsze: uważam, że problem “Jezusa historycznego” nie ma charakeru ściśle historycznego – przy obecnym stanie źródeł (i ich zbadania metodami historycznymi) wynik determinowany jest w istocie hermeneutycznymi przed-założeniami. I ich w zasadzie dotyczy spór.

Po drugie: spoglądam na dane historyczne bardziej jako teolog, niż historyk. Kluczem hermeneutycznym jest dla mnie rozwój głównego nurtu chrystologii chrześcijańskiej, który doprowadził do opisu tożsamości Jezusa, który w kościołach chrześcijańskich uważany jest za ortodoksyjny.

Po trzecie: z tej perspektywy jak najbardziej do pomyślenia jest spory nawet przeskok pomiędzy przedpaschalnym nauczaniem (i ludzką świadomością) Jezusa, a nauczaniem popaschalnym wspólnoty uczniów – właśnie wydarzenie paschalne jest momentem zwrotnym. Innymi słowy: pod wpływem doświadczeń paschalnych wspólnota reinterpretuje własne wspomnienia o Jezusie, jednak z głębokim przekonaniem o ciągłości pomiędzy “przed” i “po”: Jezus przedpaschalny i doświadczany w Duchu Chrystus to jedna i ta sama osoba.

Po czwarte: wspomniane przekonanie o ciągłości odbija się w tekstach Nowego Testamentu najpierw w ten sposób, że w ogóle trudno jednoznacznie rozdzielić wątki przed- i popaschalne, a dalej – poprzez stopniową dominację danych bieżącego doświadczenia wiary nad danymi pamięci o Jezusie przedpaschalnym.


Co jest “historyczne”, co “teologiczne”?

Zwłaszcza końcówka postu “Od Jezusa historycznego do Jezusa Boga: kiedy?”, choć nie skierowana bezpośrednio do mnie, jednak wywołuje mnie do tablicy…

Czy nie zachodzi tutaj pewna niekonsekwencja metodologiczna? W pewnym zakresie korzysta się z narzędzi nauk historycznych, a potem, gdy pojawia się problem datowania wierzenia w bóstwo Jezusa – narzędzia te się odrzuca, zamienia na nowe, teologiczne…

Uważam wręcz przeciwnie: jeśli stwierdzamy, że o jasno poświadczonej wierze w bóstwo Chrystusa (przynajmniej w jej wyjściowej niejako formie – bo przecież do sformułowań Chalcedonu jeszcze daleko) możemy mówić pod koniec I wieku, to czynimy to na podstawie ustaleń czysto historycznych. Za pomocą dokładnie tego samego narzędzia, za pomocą którego stwierdzamy, że we wcześniejszych warstwach tradycji taka wiara jest obecna co najwyżej implicite.

Moim zdaniem nie da się w tej dyskusji uniknąć pytania, co takiego się stało, że od prorocko-apokaliptycznego nauczania Jezusa skoncentrowanego na królestwie Bożym, następuje (i to nie dopiero pod koniec I wieku, ale w połowie tegoż – o czym wyraźnie świadczą pisma Pawłowe) we wspólnotach uczniów przejście do nowej soteriologii, w której Jezus staje się osią i centrum wydarzenia zbawienia. Źródła, którymi dysponujemy, by na to pytanie odpowiedzieć, wskazują na triadę śmierć-zmartwychwstanie-zesłanie Ducha Świętego. Dwa elementy tej triady mają charakter meta-historyczny: uznanie ich za możliwe wyjaśnienie procesu historycznego wymaga w istocie pewnego rozstrzygnięcia a priori (tzn. uznania, iż Bóg nie tylko istnieje, ale i działa w świecie…). I tu zaczyna się główny problem.

Jeśli piszę z perspektywy doświadczenia wiary, to nic mi nie przeszkadza, by uznać wydarzenia paschalne za faktyczne (i wystarczające) wyjaśnienie przewrotu, jaki dokonał się w teologii pojezusowych wspólnot w ciągu powiedzmy kilkunastu lat po passze – doprowadzając do powstania teologii, którą odnajdujemy u Pawła. A potem, w kolejnych latach, do wyznania boskości Jezusa już explicite.

Z tejże perspektywy nie widzę też problemu z ciągłością pomiędzy Jezusem przedpaschalnym a popaschalną soteriologią, bowiem wydarzenie “wskrzeszenia z martwych” bądź “zmartwychwstania” Jezusa wystarczająco taką zmianę wyjaśnia.

Rozumiem oczywiście, że bez perspektywy wiary i możliwości uznania za klucz hermeneutyczny zmartwychwstania, sprawy się komplikują, i soteriologiczne innowacje wspólnot popaschalnych stają się nieuprawnionym zafałszowaniem pierwotnego nauczania Jezusa. Ośmielę się jednak zauważyć, że źródła, którymi dysponujemy, opowiadają się za “wierzącą” optyką, z takiej są pisane. Innymi słowy: autorzy poszczególnych tekstów Nowego Testamentu byli jak się zdaje przekonani co do tego, że ich bazująca na wydarzeniach paschalnych próba odpowiedzi na pytanie o tożsamość Jezusa jest uprawniona o tyle, że Jezus przedpaschalny i popaschalny to jednak jedna i ta sama osoba.

Mam świadomość, że stwierdzenie “Jezus popaschalny” to w ramach badań nad Jezusem historycznym coś w rodzaju herezji. Niemniej nie można ignorować faktu, że te same źródła, które mówią o Jezusie “historycznym”, przyznają jednocześnie hermeneutyczne pierwszeństwo popaschalnemu, czyli metahistorycznemu (i to – uważam – z Markiem włącznie).

 


Glossa do kwestii samo-świadomości

Nie mogę przejść obojętnie obok kwestii (boskiej) świadomości czy samoświadomości Jezusa – bo tu chyba najdobitniej ujawnia się centrum problem hermeneutycznego.

Otóż wydaje mi się, że część przynajmniej badaczy zajmujących się Jezusem historycznym, po cichu mówi w istocie coś takiego: chrześcijaństwo, z jego chrystocentryczną soteriologią i twierdzeniem o boskości Jezusa, mogłoby być uznane za uprawnioną kontynuację i rozwinięcie tradycji samego Jezusa tylko i wyłącznie wtedy, gdyby w zrekonstruowanej metodami nauk historycznych samoświadomości Jezusa znalazło się niezbite potwierdzenie tego, że rozumiał on własną tożsamość tak, jak potem przedstawiło to ortodoksyjne chrześcijaństwo.

Powtarzam – takie jest moje wrażenie. Może nikt tak nie myśli, więc może i ten post jest bezcelowy.

Jeśli jednak moja intuicja jest słuszna, to trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na jedną rzecz: taka rekonstrukcja (samo-)świadomości w ogóle nie wydaje się możliwa za pomocą “czystej” metody historycznej. I to nawet gdyby źródła były bogatsze, i w lepszym stanie, niż są. Miast rekonstrukcji pojawia się niebezpieczeństwo projekcji – przestrogi Schweitzera pozostają jak najbardziej aktualne.

Warto zwrócić uwagę, że same źródła najwyraźniej nie ukrywają tego, że ich obraz tożsamości Jezusa nie pochodzi wyłącznie od niego – wspomnijmy choćby obecne w ewangeliach stwierdzenia, że uczniowie “przypomnieli sobie” coś po zmartwychwstaniu.

 

I jeszcze jedno: paradoksalnie, z punktu widzenia ortodoksyjnego chrześcijaństwa (chrystologia Chalcedonu), w ludzkiej świadomości przedpaschalnego Jezusa wcale nie musiał się pojawić komunikat “jestem Bogiem”. Może warto – dla mniej zorientowanych w chrystologii – nieco sprawę wyjaśnić. Otóż sformułowana w V wieku, na Soborze Chalcedońskim formuła hermeneutyczna, mająca rozjaśniać “ontologiczną” konstytucję Jezusa broniła między innymi integralności człowieczeństwa Jezusa: to nie był człowiek z boskim umysłem, nie mogło być mowy o żadnym zmieszaniu się boskości i człowieczeństwa. Ergo: ludzka świadomość i w ogóle psychika Jezusa rozwijała się  zgodnie z prawami, które dotyczą każdego homo sapiens. Z punktu widzenia “dojrzałego” dogmatu, wręcz należałoby oczekiwać u Jezusa świadomości “synowskiej” (to Syn stał się człowiekiem), a nie “boskiej” (tej oczekiwalibyśmy przy wcieleniu Ojca).

 

Ortodoksja chrześcijańska nie ma zatem problemu ze stwierdzeniem, że ludzka świadomość Jezusa kształtowała się na przecięciu tego, co było dziedzictwem kultury i teologii tamtych czasów – i co możemy jakoś rekonstruować metodami historycznymi – oraz jego indywidualnego doświadczenia wiary, geniuszu itd. – i tu już dostęp mamy skrajnie ograniczony. Jednocześnie wracamy też do centralnego punktu hermeneutycznego – jeśli Bóg jest i komunikuje się z człowiekiem, to nic nie stoi na przeszkodzie, by uznać tę komunikację za źródło determinujące samo-świadomość Jezusa (jak zdają się twierdzić źródła, i jak wg nich zdaje się myślał sam Jezus), ale też rozwijające rozumienie jego tożsamości w następnych pokoleniach chrześcijan. Zaś jeśli Boga nie ma, to braknie oczywiście racji takiej ciągłości. Ale też i – moim zdaniem – racji, by się w ogóle zajmować Jezusem. Bo to by oznaczało, że on mylił się co do podstawowej jednak kwestii…

 


A dlaczego nie?

Do postu p. Dariusza: “Teologia, zgoda – tylko dlaczego akurat ortodoksyjna?”.

Oczywiście: chrześcijańska ortodoksja nie musiała się rozwinąć po myśli Jezusa.

Ja nawet nie zakładam, że tak się stało, bo uważam za decydujące dla narodzin chrześcijaństwa nie tyle nauczanie Jezusa, co wydarzenie paschalne. Natomiast chyba zgadzamy się co do tego, że bez pośrednictwa wspólnot, które po Jezusie pozostały (i coś o nim – czy to w perspektywie historycznej, czy metahistorycznej – napisały), nie mielibyśmy do jego postaci żadnego prawie przystępu. Te wspólnoty próbowały, prócz opowieści o wydarzeniach, opowiedzieć pewną soteriologię. Nie twierdzę, że ta soteriologia jest “zakorzeniona w poglądach Jezusa z Nazaretu” (choć niektóre jej elementy, jak np. stosunek Boga do grzeszników – zdecydowanie da się tam lokować), bo – znowu – wydarzenia paschalne wydają się tutaj odgrywać decydującą rolę. Ta soteriologiczna re-interpretacja jest faktem, który trudno zignorować – dokonywać się musiała już w latach 30-tych, najpóźniej 40-tych, kiedy żyli jeszcze świadkowie historii…

Oczywiście – zapewne konkurowały wówczas ze sobą różne soteriologie (a więc różne interpretacje tożsamości Jezusa) – świadczy o tym i “inna ewangelia”, jak i napięcia wśród chrześcijan, rejestrowane u Pawła czy w Dziejach. A było tak najprawdopodobniej dlatego, że sama pamięć nauczania przedpaschalnego Jezusa nie była wystarczająca do wyjaśnienia wydarzeń paschalnych.

 

Z drugiej jednak strony: czy mamy rzeczywiście wystarczające przesłanki historyczne, żeby stwierdzić, iż rozwój popaschalny na pewno nie byłby po myśli przedpaschalnego Jezusa? Obawiam się, że czegoś takiego po prostu nie da się ni potwierdzić, ani zaprzeczyć na podstawie źródeł, którymi dysponujemy.

 

Dlaczego tak bardzo przywiązany jestem do Paschy jako klucza hermeneutycznego? Bo same źródła tak to przedstawiają… Inne interpretacje idą chyba jedna albo obok, albo wbrew źródłom.

 

I na marginesie: milczenie Pawła nie jest równoznaczne z jego niewiedzą – sugeruję większą ostrożność przy argumentacji ex silentio.

 


Jeszcze o znaczeniu Paschy (doświadczenia)

Kilkakrotnie przywołane – i skrytykowane – zostało moje stwierdzenie o “przeskoku” ze wstępnego sformułowania stanowiska, pozwolę sobie zatem nieco szerzej wyjaśnić, o co mi chodzi/chodziło.

Chyba wszyscy zadajemy sobie pytanie o przyczynę “teologicznego” zwrotu, jaki dokonał się we wspólnotach uczniów, doprowadzając najpóźniej pod koniec I wieku do sformułowania explicite przekonania o boskości Jezusa. Bowiem ten zwrot sprawia w dużej mierze, że źródła, którymi dysponujemy, są znacznie mniej (niż byśmy chcieli z perspektywy historycznej) zainteresowane portretowaniem Jezusa przedpaschalnego, a znacznie bardziej opowiedzeniem pewnej soteriologii. Czy też – innymi słowy – próbą opowieści o doświadczeniu zbawienia, opowieści o charakterze inicjacyjnym zresztą, nastawioną na wprowadzenie w to doświadczenie kolejnych ludzi.

Dlatego dla mnie fundamentalne pytanie dotyczy właśnie doświadczenia, które zwrot sprowokowało. Same źródła (w praktyce wszystkie tradycje NT za wyjątkiem może Marka) wskazują na śmierć-zmartwychwstanie-zesłanie Ducha jako na to wydarzenie. Dlaczego im w tym względzie nie wierzyć?

Jeśli stwierdzamy w miarę zgodnie, że – jak to określił p. Dariusz – “przesunięcie Jezusa w stronę centrum” datować można już na lata 50-te (co do tego czy mamy do czynienia już z kultem, dyskusja wydaje się być jeszcze otwarta – Dunn – Hurtado) – to doświadczenia, z których owo “przesunięcie” wyrasta, muszą być siłą rzeczy wcześniejsze (dlatego np. zburzenie Jerozolimy mogło mieć w tym procesie tylko wtórne znaczenie).

Uznanie znaczenia Paschy (i późniejszych doświadczeń o charakterze soteriologicznym – “dzięki/z/przez/w Chrystusie mamy odpuszczenie grzechów”) za decydujące dla transformacji przekonań o tożsamości Jezusa nie wyklucza wcale działania wewnątrz tego procesu innych czynników – pamięci o Jezusie przedpaschalnym, relektury Pierwszego Testamentu i żydowskiej tradycji, zapożyczeń z innych nurtów myśli. Raczej je właśnie zakłada. Wspólnoty poszukiwały sposobów na wypowiedzenie własnego doświadczenia w tym, co było dostępne na rynku myśli. Jednak – i to ma moim zdaniem kluczowe znaczenie – zaprzęgając różne elementy w ową opowieść, dokonywały ich akomodacji: to żywe doświadczenie było kryterium doboru wątków i ich przekształceń. I dotyczyło to nawet pamięci o Jezusie przedpaschalnym. Patrząc z perspektywy dynamiki doświadczenia religijnego nie jest trudno sobie wyobrazić, że doświadczenie obecności Jezusa w Duchu Świętym “przykrywało” pamięć o Jezusie przedpaschalnych nawet u tych, którzy go pamiętali. Dla tych zaś, którzy nie byli bezpośrednimi uczniami Jezusa, jedynym znanym był ten z doświadczenia wiary… Gdyby zatem nawet stawiali sobie pytanie o to, jakiego chrześcijaństwa chciałby Jezus, pytanie to nie brzmiałoby raczej “jakiego chciał?” (w czasie przeszłym, w odniesieniu do nauczania przedpaschalnego), ale “jakiego chce?” (w czasie teraźniejszym – w odniesieniu do aktualnego doświadczenia wiary).

Oczywiście – ten proces utrudnia w dużej mierze dotarcie do Jezusa historycznego/przedpaschalnego. Ale ominąć się go nie da. Próby “odfiltrowania” z przetworzonych przez doświadczenie wiary źródeł są poważnie zagrożone aprioryzmem: obawiam się, że wciąż nie mamy tutaj jasnych kryteriów metodologicznych – stąd wielość obrazów w third quest – o której wspominał ks. Artur w jednym z postów. Obraz prorocko-apokaliptyczny, za którym zdecydowanie opowiada się pan Dariusz, uważam za jedną z możliwości (bliżej mi chyba do prorockiego bieguna tego złożenia), ale związanie się z jednym tylko obrazem uważam za niemożliwe z przyczyn metodologicznych – brak rozstrzygających kryteriów, a co za tym idzie, niebezpieczeństwo zubożenia jest tu spore.

 

 

I jeszcze kilka gloss:

Po pierwsze: “przesunięcie Jezusa ku centrum” następuje nie tylko u Pawła, ale we wszystkich tradycjach NT, przy czym środki, którymi się posługują, są różne (wystarczy zestawić Łukasza, List do Hebrajczyków, Jana). Oczywiście – u Pawła mamy świadectwa najstarsze, zaś w najpóźniejszych tekstach – najdalej idące. Jednak zupełnie nie mamy świadectw ze wspólnot, w których takie przesunięcie by się nie dokonało. Albo zatem uznamy tradycję Pawłową za determinującą pozostałe, albo źródło “przesunięcia” jest poza/przed Pawłem.

Po drugie: nie wiem, czy tak radykalne przeciwstawianie Pawła reszcie apostołów, jak to czyni pan Dariusz, jest uprawnione. Co do napięć – pełna zgoda. Najwyraźniej szły one po linii Palestyna – diaspora, zaś kwestia stosunku do prawa miała w nich kapitalne znaczenie. Jednak budowanie w oparciu o wzmiankę o “innej ewangelii” hipotezy o radykalnej różnicy pomiędzy nauczaniem Pawła a “głównych” apostołów, to już nadmierne puszczanie wodzy fantazji.

Po trzecie: hipoteza zawodu nadziei apokaliptycznych jako początek przemian w obrazie Jezusa zupełnie mnie nie przekonuje. Pomijam już małą wiarygodność psychologiczną (trauma niespełnionych nadziei miałaby doprowadzić do zbudowania optymistycznej soteriologii, której osią jest odpuszczenie grzechów?) – trudno odnaleźć ślady takiego zawodu w źródłach. Co więcej – zdaje się, że oczekiwania apokaliptyczne były jeszcze bardzo żywe u wczesnego Pawła – a więc już po tym, jak proces “przesuwania Jezusa ku centrum” trwał w najlepsze. Co więcej – nie wydaje się, by rezygnacja z nadziei na rychłe apokaliptyczne spełnienie wpłynęła znacząco na przedstawianie roli Chrystusa w Pawłowej eschatologii.

Komentuj na Facebooku

Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies