Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

Zaprojektowani w Chrystusie

Rzym, 20 marca 2004
Zacznijmy od kilku słów wyjaśnienia. Co znaczy „zaprojektowani w Chrystusie”? Chodzi oczywiście o nasze stworzenie. Tradycja chrześcijańska zawsze dość jednoznacznie interpretowała bowiem słowa Księgi Rodzaju o tym, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, poprzez odniesienie do Chrystusa. Zostaliśmy zaprojektowani na podobieństwo drugiej Osoby Trójcy, Syna-Słowa. W tym miejscu jednak zaczyna się i kończy zarazem w miarę pewny grunt w rozważaniach nad naszym początkiem. Już odpowiedzi na pytania: w czym przejawia się nasze podobieństwo do Chrystusa, jakich płaszczyzn naszego jestestwa, naszego życia, dotyczy szczególnie, zależą w bardzo wielkim stopniu od tego, jak rozumiemy całą historię zbawienia. W szczególności zaś od tego, jak interpretujemy jej centralne wydarzenie: przyjście na świat Jezusa Chrystusa – przyjęcie człowieczeństwa przez drugą osobę Trójcy.

1. Dlaczego Bóg – człowiekiem: czyżby “plan B”?

Cur Deus homo – dlaczego Bóg stał się człowiekiem? Oto pytanie, które wydaje się być w tej perspektywie najważniejsze. Dlaczego zechciał być jednym z nas? Nie ma przecież nic oczywistego w tym, że Bóg staje się człowiekiem. Przeciwnie – wydaje się to wręcz na granicy zdrowego rozsądku. I trudno się dziwić, że chrześcijańska wiara we wcielenie Boga, w Boga, który jak każde niemowlę robi w pieluchy, a po trzydziestu latach umiera na krzyżu, wzbudzała zgorszenie tak u monoteistycznie nastawionych Żydów, jak i u wykształconych Greków. Gorszyła wtedy, gorszy i teraz. Ale nas, którzyśmy uwierzyli, powinna przede wszystkim prowadzić do refleksji nad związkiem tego wydarzenia z nami. Jeżeli Bóg zrobił coś takiego, jeżeli uniżył się aż po pieluchy, pot i krew, to musiał mieć ku temu porządny powód… Wyznanie wiary uderza prostotą i bezpośredniością odpowiedzi: „dla nas i dla naszego zbawienia”! Wszystko to wydarzyło się ze względu na nas…
Refleksja nad przyczynami wcielenia[1] koncentrowała się w tradycji teologicznej przede wszystkim na drugim członie wyrażenia z wyznania wiary: „dla naszego zbawienia”. Wcielenie było konieczne, bo człowiek poprzez grzech zaburzył Boży plan, zaprzeczył powołaniu i godności, którą został obdarzony. Sytuacja ludzi stała się tak beznadziejna, iż konieczne było przyjście na świat Syna Bożego, aby ten, biorąc na siebie konsekwencje zła i grzechu, przywrócił nam życie i pojednał z Bogiem. Ta podstawowa prawda stała się w historii chrześcijaństwa fundamentem do bardziej szczegółowych interpretacji, nazywanych modelami soteriologicznymi[2], poprzez które usiłowano powiązać w jedną, harmonijną wizję zbawienia poszczególne wydarzenia z okresu Starego Przymierza i z życia Jezusa. Najbardziej znanym i chyba też najbardziej zakorzenionym w powszechnej świadomości i pobożności był (jest ciągle?) model opierający się na pojęciu zadośćuczynienia, a wywodzący się od Anzelma z Aosty (znanego też jako Anzelm z Cantenbury, 1033/4-1109). Jego popularną, funkcjonującą przez wieki w pobożności ludowej wersję można streścić następująco: poprzez grzech człowiek obraził Boga i wystąpił przeciw ustanowionemu przez Niego porządkowi, przez co rozerwał jedność z Nim i zasłużył na sprawiedliwą karę. Sytuacja ta nie mogła być naprawiona przez samego człowieka, który nie jest w stanie o własnych siłach zadośćuczynić za własne winy, dlatego też konieczne było wcielenie Boga. Jezus Chrystus, Bóg-człowiek, mógł występować w imieniu ludzkości, dokonując za nią zadośćuczynienia (ponosząc karę?!), które dosięgałoby jednak „boskiego poziomu”. W tym modelu kluczowym dla zbawienia człowieka wydarzeniem jest śmierć krzyżowa Jezusa: ona jest zadośćuczynieniem za grzech świata, będąc najwyższą ofiarą, jaka kiedykolwiek mogłaby być złożona, ofiarą z życia Syna Bożego.
Nie chodzi nam teraz o głębszą analizę tej wizji zbawienia. Nietrudno jednak zauważyć, że może się ona łatwo ześliznąć w interpretacje, które trudno pogodzić z Ewangelią. Wystarczy bowiem tylko krok, by zarysować skrajnie pesymistyczną wizję Boga, który śmiertelnie obrażony ludzką słabością pała żądzą zemsty. I to tak wielką, że, dopiero brutalne wyładowanie jej na własnym Synu otwiera drogę do przebaczenia. Interpretacja taka balansuje na granicy absurdu – nasza współczesna wrażliwość wyraźnie się zresztą przeciw niej buntuje. Niestety jednak jeszcze w nie tak dalekiej przeszłości jej elementy pojawiały się często w kaznodziejstwie i – niestety – w niektórych nurtach teologicznych.
Zresztą nawet jeśli uda się uniknąć skrajności w rozwijaniu tego modelu zbawienia, pozostaje w nim bardzo istotna luka, zwłaszcza jeśli spoglądamy nań pod kątem tego, co wcielenie Chrystusa mówi o naszej ludzkiej tożsamości. Zauważmy, że cały ciężar zbawienia opiera się w tym modelu na wydarzeniach paschalnych. A jakie znaczenie miało nauczanie Jezusa? Po co było tych trzydzieści lat zwykłego życia w Nazarecie? Jeżeli chodziło tylko o zadośćuczynienie za grzech, to wszystko to jest w zasadzie bez większego znaczenia (oprócz może wartości moralnych przekazanych w nauczaniu)! I radykalizując nieco cały problem: zatem samo wcielenie się Słowa było jedynie czymś w rodzaju „planu B”, wyjścia awaryjnego, rozwiązaniem na które Bóg się zdecydował wyłącznie na skutek grzechu człowieka?

2. Hipoteza: a może jednak “plan A”?

I tu dochodzimy do centralnego dla nas pytania: czy Bóg stał się człowiekiem jedynie ze względu na grzech człowieka i konieczność wyrwania go z tego grzechu? A gdyby człowiek nie zgrzeszył? Wówczas przecież zbawienie nie byłoby potrzebne… Czyli wówczas nie byłoby Boga-człowieka? Jezus Chrystus by się nie narodził?
Oczywiście można uznać te pytania za wyłącznie akademickie, ucinając krótko: „człowiek de facto zgrzeszył i to jest sytuacja wyjściowa do każdej teologicznej refleksji. Wszystko inne pozostaje w sferze domysłów i hipotez niewartych uwagi”. Ale czy rzeczywiście nie warto zatrzymywać się nad tym pytaniem? Bo przecież grzechu nie było, nie mogło być, w oryginalnym zamyśle Boga! On nas nie stwarzał dla grzechu i zła! Jeżeli stawiamy zatem pytania co do tego, jak przebiegałyby dzieje, gdyby człowiek nie zgrzeszył, to pytamy w rzeczywistości właśnie o ów oryginalny Boży zamysł…[3]. W tym kontekście wydaje się jak najbardziej uzasadnionym pytanie, czy wydarzenie o tak kapitalnym znaczeniu, jak wcielenie się Boga, mogło być niejako „wymuszone” grzechem, jeśli od samego początku nie byłoby przez Niego zamierzone?
Rysują się więc przed nami dwie możliwości. Albo przyjmiemy, że wcielenie było „awaryjnym” zadziałaniem Boga, albo było od początku w Jego zamierzeniach. Wybór jednej z nich automatycznie determinuje sposób, w jaki rozumiemy samych siebie, nasze stworzenie, naszą godność. Jeżeli przyjmiemy, że wcielenia być nie miało, musielibyśmy też uznać, że stwarzani byliśmy bez jakiegoś szczególnego związku z Drugą Osobą Trójcy i że kresem, najwyższym poziomem naszej relacji z Bogiem byłby stan Adama w raju: stan przyjaźni, bliskości. Ale nigdy nie doszłoby do tego, co stało się w Chrystusie: do spotkania i zjednoczenia boskości i człowieczeństwa w jednej Osobie…
A jeśli przyjmiemy założenie drugie – że wcielenie było przez Boga zamierzone niezależnie od grzechu? Wówczas na stworzenie świata i człowieka będziemy musieli spoglądać przez pryzmat tego zamierzenia. Czyli – ni mniej, ni więcej – istniejemy właśnie dlatego, że On chciał się stać jednym z nas. Człowiek został stworzony, bo odwieczne Słowo Ojca miało przyjąć ludzką naturę! Jeśli w tej perspektywie odczytamy tekst o stworzeniu, mówiący o człowieku „na obraz i podobieństwo” Boże, to ukaże on się nam w nowym świetle. Otóż jeśli Bóg stwarzając człowieka planował wcielenie, to został on stworzony wg pierwowzoru, jakim było zamierzone człowieczeństwo Słowa. Upraszczając mocno: to tak, jakby Bóg wyobraził sobie jakim chciałby sam być jako człowiek i według tego wyobrażenia nas zaprojektował! To Jezus Chrystus, Bóg-człowiek jest pierwowzorem człowieczeństwa.

3. Rzut oka na Nowy Testament

Nietrudno sobie wyobrazić jak wielkie konsekwencje taki sposób pojmowania stworzenia ma dla rozumienia naszej ludzkiej godności. Nim jednak tym konsekwencjom bliżej się przyjrzymy, warto zwrócić uwagą na kilka tekstów Nowego Testamentu, które wydają się być w szczególny sposób otwarte na interpretację według przyjętej hipotezy o wcieleniu zamierzonym od początku. Pierwszy to fragment hymnu otwierającego List do Efezjan (1,3-7):
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec
Pana naszego Jezusa Chrystusa,
On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym
na wyżynach niebieskich - w Chrystusie.
W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata,
abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.
Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów
przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli,
ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie
przez Jego krew - odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski.
Szczególnie interesujące dla naszej perspektywy jest stwierdzenie, że wybranie nas „przed założeniem świata” (odwołanie to dość wyraźne do najbardziej pierwotnego zamysłu Boga) dokonało się „w Chrystusie”. A jeżeli wzmiankowany jest „Chrystus”, to przywołane jest – przynajmniej pośrednio – wydarzenie wcielenia. Oczywiście trudno precyzyjnie ustalić co znaczy owo „w Chrystusie” (poprzez Chrystusa?; ze względu na Chrystusa?; dla Chrystusa?), jednak nie ulega wątpliwości istnienie jakiejś pierwotnej relacji pomiędzy Chrystusem (wcieleniem Słowa!) a nami, naszym powołaniem do istnienia. Nie ma tu wprawdzie bezpośrednio mowy o „stworzeniu”, ale możemy domniemywać, że to o nie chodzi – zwłaszcza, że w tym samym liście Paweł mówi wyraźnie o „stworzeniu w Chrystusie”: Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Ef 2,10). Warto też zwrócić uwagę, że tekst hymnu mówi najpierw o wybraniu i usynowieniu w Chrystusie, a dopiero potem wspomina odkupienie i odpuszczenie grzechów, jakby rzeczywistością pierwotną było właśnie owo wybranie w Chrystusie, a odkupienie przez Jego krew czymś wtórnym.
Kolejny tekst pochodzi z Listu do Rzymian (8,29-30)
Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to,
by się stali na wzór obrazu Jego Syna,
aby On był pierworodnym między wielu braćmi.
Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał,
a których powołał - tych też usprawiedliwił,
a których usprawiedliwił - tych też obdarzył chwałą.
Niestety także i ten tekst nie jest do końca jasny. Przede wszystkim nie określa precyzyjnie perspektywy czasowej. Wprawdzie dwa czasowniki greckie, oddane w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia poprzez „od wieków poznał” i „przeznaczył” mają przedrostki pro-, które mogą sugerować moment uprzedni w stosunku do stworzenia człowieka, to jednak trudno to jednoznacznie stwierdzić. Bardzo interesujące jest natomiast określenie, do czego nas Bóg przeznaczył. Biblia Tysiąclecia tłumaczy „aby się stali na wzór obrazu Jego Syna”, lecz bardziej dosłowne tłumaczenie brzmiałoby: „aby byli współkształtni z obrazem Jego Syna”. Syn Boży jest wyraźnie wskazany jako wzór, według którego człowiek zostaje ukształtowany lub ma się kształtować! Zmieniając nieco metaforykę można chyba zaryzykować taką interpretację: to Chrystus jest „oryginałem” człowieka, a my wszyscy jesteśmy Jego „kopiami”.
Reasumując: nie sposób oczywiście twierdzić, że Nowy Testament jasno potwierdza naszą hipotezę o wcieleniu jako pierwotnym, niezależnym od grzechu zamyśle Bożym. Jednak niektóre teksty wiążą dość wyraźnie pierwotny plan Boga, postać Chrystusa (w domyśle – wcielenie) i nasze stworzenie (to, jak jesteśmy ukształtowani) – elementy, które w pełni współgrają z tą hipotezą…

4. A jeśli „plan A”? Konsekwencje zmiany perspektywy

Wróćmy teraz do refleksji nad konsekwencjami, jakie założenie, że Bóg „od zawsze” chciał stać się człowiekiem (i że my istniejemy właśnie dlatego), ma dla naszego pojmowania rzeczywistości. Konsekwencje te dotyczą – moim zdaniem – czterech podstawowych płaszczyzn: naszego samorozumienia, obrazu Boga, rozumienia osoby i historii Jezusa, rozumienia zbawienia.

4.1. Kim jesteśmy?

Jeżeli celem stworzenia było Wcielenie Boga, to znaczy przede wszystkim, że zostaliśmy „zaprojektowani w Chrystusie”. Czyli to On jest naszym pierwowzorem w najmocniejszym tego słowa znaczeniu. A to oznacza, że odniesienie do Chrystusa nie jest dla człowieka czymś opcjonalnym, czymś, z czego można zrezygnować. To najbardziej podstawowe, najgłębsze odniesienie, które stanowi zarówno o fakcie naszego istnienia, jak i o jego kształcie. Zatem, aby zrozumieć to, kim jesteśmy i do czego jesteśmy przeznaczeni, konieczne jest wpatrywanie się w Chrystusa. Bo prawdziwy człowiek pojawił się na ziemi dopiero w momencie wcielenia…
Jeśli w tej perspektywie zadamy pytanie o sens ludzkiego istnienia, to odkryjemy, że zostaliśmy stworzeni jako wspólnota dla Jezusa Chrystusa. Najbardziej bezpośrednio zrealizowało się to w czasie Jego ziemskiego życia: ludzie mieli szansę żyć jako Jego kuzyni i kuzynki, znajomi, sąsiedzi, klienci w Jego ciesielskim warsztacie… I gdyby nie nasz grzech i jego najbardziej mroczna konsekwencja – śmierć, to chyba takie byłoby konkretne powołanie każdego… Bóg nas chciał (i chce) za swoich braci i za swoje siostry. Stworzył nas jako środowisko, wspólnotę, w której sam chciał się znaleźć!
Trudno sobie wyobrazić mocniejszy fundament dla ludzkiej godności. I jednocześnie w tej perspektywie jeszcze mocniej, dotkliwiej ukazuje się nonsens grzechu. Adam wybrał nieposłuszeństwo, bo chciał stać się „jak Bóg”. Jak bardzo rozminął się wtedy z Bogiem, który planował rzecz dokładnie przeciwną: że stanie się człowiekiem…

4.2. Kim jest Bóg?

Jeżeli przyjmiemy, że celem stworzenia jest wcielenie, to może to rzucić nowe światło na sposób w jaki rozumiemy Boga. Może nas ustrzec przed pokusą deizmu, która jakoś wciąż w nas chyba drzemie. Bo to nie jest tak, że Bóg stwarza świat, by żył on własnym życiem i tylko od czasu do czasu ingeruje bardziej czy mniej w jego losy. On nie jest kimś, kto „bawi się” stworzeniem, w którego losy jest tylko pośrednio zaangażowany. Nie jest wielkim nieobecnym, czymś w rodzaju „wielkiego brata”, który nigdy nie angażuje się bezpośrednio, a tylko z dystansu, z ukrycia steruje losami ludzi. Jeżeli świat powstał w perspektywie wcielenia, to znaczy, że w ludzkich dziejach kształtowała się Jego ludzka „przyszłość”. Nie mógł więc (i nie może) wobec tych dziejów pozostawać obojętny – to przecież także Jego dzieje – zwłaszcza teraz, po wcieleniu…

4.3. Zrozumieć Jezusa…

Przyjęcie naszej hipotezy pozwala nam pod nowym kątem spojrzeć na ziemskie życie Jezusa. Tradycyjnie największą wagę przywiązuje się wydarzeniom paschalnym (nawet, jeśli w polskiej tradycji z większym zaangażowaniem świętuje się Boże Narodzenie) i słusznie: Jezus de facto przyszedł w związku z grzechem, aby nas z niego wyrwać. Jednak ta koncentracja na śmierci i zmartwychwstaniu sprawia, że trudno nam dostrzec wartość owych lat „ukrytych”: wzrastania, dojrzewania, pracy… Jakby były czymś wtórnym i bez znaczenia. A przecież był to czas, w którym Bóg żył pośród ludzi, ot tak, zwyczajnie, jakby nigdy nic. W najbardziej naturalny, codzienny sposób. Wręcz niezauważony. Gdyby wcielenie nastąpiło bez ludzkiego grzechu, to Jezus nie zostałby odrzucony i skazany na śmierć (nawet śmierci by nie było). A wówczas ta codzienność, które tak łatwo znika nam z oczu w cieniu Paschy, byłaby całą treścią Jego życia! Ktoś mógłby zapytać: po co zatem miałby się wcielać… Żeby wieść takie przeciętne życie? Cóż, może problem w tym, że na co dzień grzech przesłania nam zbytnio prawdziwe piękno ukryte w codzienności, piękno, którym On żył, którym on chciał żyć od zawsze…

4.4. Grzech nie może się mierzyć z Bogiem

Założenie, że wcielenie miało się dokonać niezależnie od ludzkiego grzechu, pozwala nam też nieco inaczej spojrzeć na relację Boga do ludzkiego grzechu. Bowiem, przy tradycyjnym założeniu, że wcielenie dokonało się ze względu na grzech może się wydawać, że zło i grzech ma wręcz pewien rodzaj „władzy” nad Bogiem: jest Go bowiem w stanie sprowokować (zmusić?!) do tak poważnej modyfikacji własnych planów, jak przyjęcie ludzkiej natury i śmierć na krzyżu. Oczywiście – jest to domysł dość przewrotny, ale obawiam się, że czai się on gdzieś w zakątkach naszego myślenia o relacji Bóg-zło. Natomiast jeżeli zmienimy perspektywę i przyjmiemy, że wcielenie nie jest desperackim, ratunkowym „planem B”, a właśnie „planem A” zamierzonym od początku, to moc i wymiary grzechu zostają wyraźnie zredukowane i ograniczone do ludzkiej historii. Grzech człowieka nie jawi się już jako porażka Boga, który musi zmienić swój plan, ale wyłącznie jako porażka człowieka, którą Bóg przezwycięża konsekwentnie realizując swój plan stania się człowiekiem. Oczywiście: grzech odciska potworne piętno męki i śmierci na ziemskim życiu Jezusa, ale nie sięga poza nie. Przeciwnie – zostaje przezwyciężony jeszcze w ramach ludzkiej historii: przez zmartwychwstanie prowadzące od uwielbienia człowieczeństwa Jezusa. A więc dokładnie tam, gdzie od początku Bóg dotrzeć zamierzał. W Bożej perspektywie zło jest jednak tylko epizodem...

Idea, że przyjęcie człowieczeństwa przez Syna Bożego przynależy do odwiecznego planu Boga, nie może być przyjęta inaczej, niż jako hipoteza. To prawda. Jak jest naprawdę, dowiemy się dopiero, kiedy staniemy twarzą w twarz z Wcielonym. Ale chyba dobrze jest wierzyć, że wówczas rozpoznamy w Nim swój pierwowzór, swój oryginał. Że przekonamy się ostatecznie, iż zostaliśmy zaprojektowani w Chrystusie…




[1] Odnośnie hipotez dotyczących przyczyn wcielenia por. F. NERI, Cur Verbum capax hominis. Le ragioni dell’incarnazione della seconda Persona della Trinitŕ fra teologia scolastica e teologia contemporanea, Roma 1999. Studium to omawia dość obszernie także koncepcję (i dyskusję przez nią sprowokowaną) K. Rahnera – teologa, który być może najbardziej przyczynił się w XX wieku do odnowy refleksji nad miejscem wcielenia w historii zbawienia. Rahnerowi zawdzięczam sporo intuicji będących punktem wyjścia dla niniejszego tekstu.
[2] Odnośnie historii modeli soteriologicznych por. przede wszystkim B. Sesboüé, Jésus-Christ l’unique médiateur. Essai sur la rédemption et le salut. I. Problématique et relecture doctrinale, Desclée, Paris 1988; odnośnie fundamentalnej jedności modeli por. T. Dola, Problem komplementarności współczesnych modeli soteriologicznych, Opole 1994.
[3] Oczywiście: historia jaką znamy jest grzechem nieodwołalnie naznaczona. Przyjście Chrystusa nastąpiło w ramach tej historii. Jeśli zatem pytamy o inny scenariusz, wchodzimy na grunt hipotez. Jednak wcale niekoniecznie muszą być one czystym „gdybaniem”. Hipotezy takie mogą być zawsze weryfikowane za pomocą kryterium zgodności z pozostałymi danymi Objawienia.

Komentuj na Facebooku

Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies