Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

Zanikająca dyskusja?

opublikowano w Tygodniku Powszechnym nr 20 z 18.05.2008
Poproszono mnie o podsumowanie dyskusji opatrzonej przez redakcję tytułem „Zrodzony, a nie stworzony”, która przez z górą dwa miesiące toczyła się na łamach „TP”. Szczerze mówiąc, najchętniej bym się uchylił – przede wszystkim ze względu na nikłą zawartość dyskusji w dyskusji. Być może przyczyną jest swoisty grzech początku: potrzeba rozmowy nie zrodziła się naturalnie, lecz została sprowokowana głośnym wydarzeniem – apostazją jednego z najwybitniejszych polskich teologów. Efekt medialnego wzmocnienia sprawił początkowo, że Tomasz Węcławski (po zmianie nazwiska – Tomasz Polak) uczestniczył w niej nie swoim głosem: jego poglądy referowane były dość swobodnie, w zależności od ideowego nachylenia danego medium. Tekst „Ku Możliwemu” („TP” nr 6/08) pisałem w kontekście tego tumultu, starając się go nie słyszeć, a pozostać na płaszczyźnie poglądów – najuczciwiej, jak potrafię, referując intuicje poznańskiego profesora i krytycznie się do nich odnosząc.

Polemika Węcławskiego, zatytułowana „Zanikająca opowieść” („TP” nr 9/08), nie była bezpośrednią odpowiedzią na wysunięte przeze mnie wątpliwości, lecz raczej rekapitulacją i kontynuacją głównych punktów wykładów z Pracowni Pytań Granicznych, zakończoną zresztą jasnym odesłaniem do ich dalszego ciągu. W tym sensie trudno mi się nie zgodzić z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem („TP” nr 9/08), który uznał, że „Zanikająca opowieść” to raczej „Zanikająca odpowiedź” i że dopóki kwestie metodologiczne nie zostaną wyjaśnione, „dyskusja będzie zmierzać w »mgławicowym kierunku«”. Odesłanie do dalszych wykładów było dla mnie jasnym komunikatem: Węcławski/Polak uważa, że nie można prowadzić dyskusji na poziomie publicystyki. Pełen oburzenia list do redakcji „TP” (nr 10/08), będący reakcją na wykorzystanie jego nazwiska w telewizyjnym spocie „Tygodnika”, utwierdził mnie w takim przekonaniu: „Krytyków odsyłam więc – zgodnie z umieszczoną w artykule zapowiedzią – do moich dalszych wykładów. Skądinąd całej szczegółowej dyskusji, argumentacji i dokumentacji moich twierdzeń nie można rozwinąć nawet w ramach semestralnego wykładu”. Nie sposób tego odczytać inaczej niż jako zaproszenie do debaty w formie obszernych monografii, a więc z konieczności rozciągniętej na lata i ograniczonej do wąskiego grona „wtajemniczonych”.

Cóż, jeden z moich nauczycieli mawiał, że jeśli ktoś nie potrafi czegoś wyjaśnić na dziesięciu stronach, i sto mu nie pomoże. Wygląda na to, że muszę poczekać przynajmniej do końca semestru, przesłuchać kolejne 60 godzin nagrań, by poznać merytoryczną reakcję Węcławskiego/Polaka na zadawane mu pytania.

Okrężna droga

Być może w tym punkcie należałoby więc zatrzymać się i poczekać. Odważę się jednak odnieść do kilku wybranych wątków, które przez „zanikającą dyskusję” się przewinęły. Przede wszystkim – w „Zanikającej opowieści” oraz, wyraźniej, w tekście Piotra Augustyniaka „Moja egzystencja Jezusa” („TP” nr 13) pobrzmiewa teza o fundamentalnym niezrozumieniu przez krytyków metody badawczej, a zatem – jak domniemuję, całości myśli Węcławskiego/­Polaka. Nietrudno zauważyć, że teza jest wygodna dla strony konfrontującej się z krytyką, pozwala bowiem zignorować argumenty oponentów jako z zasady nietrafione. Pomijam już to, że jeśli u odbiorców pojawiają się problemy ze zrozumieniem, to nie zawsze z ich winy. Może jednak warto byłoby rozważyć inną możliwość: że krytycy zrozumieli, o co idzie w owej metodzie badawczej, tylko nie zgadzają się z jej założeniami?
O zasadniczym przedmiocie owej niezgody pisałem w „Ku Możliwemu” – trudno mi zaakceptować sprowadzenie analizy doświadczenia wyłącznie do jego podmiotowego aspektu, z pominięciem przedmiotu oraz sieci relacji, w których podmiot pozostaje. Struktura ludzkiego doświadczenia jest chyba bardziej złożona niż zakłada to projekt Węcławskiego/Polaka. Kwestia podejścia do pytania o „obiektywne” istnienie Boga jest pierwszą i bodaj najistotniejszą z konsekwencji tej fundamentalnej różnicy – słusznie uwypukloną przez abp. Józefa Życińskiego w tekście „Ja jestem interpretacja” („TP” nr 10) – ale nie jedyną. Innymi są pytania o znaczenie i rolę relacji jednostki (i jej doświadczenia) do wspólnoty, tradycji interpretacyjnej czy pewnego dziedzictwa doświadczeń. Trudno się oprzeć wrażeniu, że niezdolność do dostrzegania w Kościele czegoś poza „strukturą władzy” jest podstawowym efektem wspomnianej redukcji analizy doświadczenia.

Drugie zastrzeżenie dotyczące metody odnosi się do roli w niej rekonstrukcji historycznej postaci Jezusa. Zarówno Węcławski/Polak, jak i Augustyniak podkreślają jej znaczenie, ale jednocześnie drugi pisze: „celem nie jest zdobycie »obiektywnej wiedzy« o autentycznych słowach i czynach Nauczyciela z Nazaretu”. Oburza go zarzut aprioryzmu, jednak kilka linijek od miejsca, w którym oburzenie wyraził, stwierdza: „do ukrytej za religijną wykładnią chrześcijaństwa tajemnicy Jezusa można dotrzeć okrężną drogą poprzez zrozumienie sensu własnego bycia”. Oczywiście ta „okrężna droga” omija niewygodne świadectwo wspólnoty wierzących, pytanie tylko, czy na jej końcu docieramy do doświadczenia Jezusa? I, ostrzej formułując, po co tu w ogóle odwołanie do Jezusa? Zaś spoglądając pod innym kątem: czy myślenie takie nie zakłada istnienia jakiegoś uniwersalnego bądź transpodmiotowego sensu (jeśli z analizy własnego mogę wnioskować o czyimś) – ujawniając tym samym pewną systemową niekonsekwencję?

O potrzebie filozofii

Ks. prof. Stanisław Rabiej pisał w tekście „W drodze do Emaus” („TP” nr 15/08), iż „wolno oczekiwać, że poprzez dialog można dojść do zbliżenia stanowisk”. Na razie wydaje się, że dyskusja ujawniła zasadnicze rozbieżności poglądów, właściwe linie sporu. I być może jej pierwszego owocu należy upatrywać właśnie w tym, że otwiera oczy na różnice, każąc tym samym krytycznie weryfikować własne przekonania oraz prowokując do refleksji nad pozycją chrześcijaństwa w debacie światopoglądowej, jaka – bardziej czy mniej publicznie – jednak w Polsce się toczy.

W środowiskach kościelnych lekceważy się nieraz tezy Węcławskiego/Polaka, twierdząc, że są one próbą uzasadnienia ex post własnych życiowych wyborów, dorobienia ideologii do decyzji. Nie wiem, czy tak jest. Jedno jest dla mnie pewne: autor „Zanikającej opowieści” nie jest odosobniony w rozwijaniu alternatywnej do chrześcijańskiej analizy fundamentów rzeczywistości, z kwestią Boga na czele. I nawet jeśli w sporej części jest to myśl importowana z zagranicy, nie należy jej lekceważyć.

Ktokolwiek bywał gościem polskich (niekościelnych) wydziałów czy instytutów filozofii, miał szansę się zorientować, jak zróżnicowana jest współczesna myśl filozoficzna i jak słabym głosem przemawia w tych środowiskach chrześcijańska inspiracja. Czy nie jest czasem tak, że po tryumfalnym odtrąbieniu klęski marksizmu-leninizmu zapanowało w Kościele polskim przekonanie, że odtąd fundamenty chrześcijańskiej interpretacji rzeczywistości są (powinny, muszą być?) przyjmowane przez wszystkich? Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że dostrzegamy istnienie sporu światopoglądowego prawie wyłącznie w sferze etyki (życia indywidualnego bądź społecznego), a więc na płaszczyźnie, na której ujawniają się już tylko skutki znacznie głębiej zachodzących procesów.
Być może wstrząs wywołany fundamentalną zmianą poglądów i apostazją jednego z najwybitniejszych polskich teologów warto wykorzystać do namysłu nad stanem „filozofii chrześcijańskiej” w Polsce. Właśnie filozofii, znacznie bardziej niż teologii. Ta ostatnia bowiem – dotyczy to zwłaszcza teologii fundamentalnej – by podjąć dialog czy spór ze współczesną myślą, sięgać musi po filozoficzne „narzędzia”. Kurczowe trzymanie się jedynie słusznej linii tomizmu – cokolwiek tą nazwą jest opatrywane – czyni dialog niezmiernie trudnym, a w sytuacji sporu skazuje na bezbronność.

Słabość publicznej debaty filozoficznej jest także funkcją niedostatków formacji filozoficznej, stanowiącej pierwszą część studiów teologicznych. Zwłaszcza u przyszłych duchownych skutkuje ona często niechęcią do filozofii jako takiej oraz negatywnym osądem wszystkiego, co w niej się wydarzyło od oświecenia. O tym, że może się to przyczyniać do wzmacniania kościelnego „syndromu oblężonej twierdzy” – nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

Jak tę sytuację zmienić? Przyznanie się przed samymi sobą, że mamy problem, jest nieodzownym początkiem. Wtedy będzie szansa na przeorientowanie świadomości: filozofowie chrześcijańscy nie mogą być wyłącznie tolerowani ze względu na swą rolę w formacji teologicznej (i to raczej jako historycy filozofii...). Jak rzadkim są dobrem, uświadomiła nam śmierć ks. Tischnera. Następną kwestią jest mecenat, w Kościele sprawowany przede wszystkim przez biskupów: bez niego nie da się wykształcić kadry na odpowiednim poziomie. Chodzi o pieniądze, bazę materialną, ale bardziej jeszcze o dalekowzroczną politykę personalną, obejmującą nie tylko duchownych. Chodzi o ludzi, którzy będą mieli dość kompetencji i odwagi, by wyjść z przykurialnych gett i uczestniczyć w życiu lokalnych środowisk filozoficznych.

Doświadczenie świętych i nieświętych

Nie mogę pominąć jeszcze jednego wątku, który powraca w rozważaniach Wecławskiego/Polaka: problemu roli i miejsca osobistego, indywidualnego doświadczenia w chrześcijaństwie. Abstrahując od wyrażanych przez niego ocen, samego pytania o relację pomiędzy władzą, autorytetem, instytucją a osobistym doświadczeniem wiary poszczególnych chrześcijan nie można pomijać. Oczywiście, na płaszczyźnie teorii współczesny katolicyzm podkreśla służebny charakter kościelnej władzy czy konieczność przeżywania wiary jako osobistego, świadomego kontaktu z Bogiem. Czy jednak nie nazbyt często praktyka jest boleśnie różna – pasterze „samych siebie pasą” (Jud 1, 12), zadowalając się tym, że owce posłusznie i milcząco poddają się strzyżeniu? Kościół nigdy nie będzie idealny, ale to nie może nas zwalniać od nieustannego rachunku sumienia w tym względzie, aby nie dochodziło – jak pisał Węcławski – do „skandalu poniewierania stworzenia przy równoczesnym deklarowaniu jego niezrównanej godności”. Bo to rzeczywiście jedno z największych możliwych zgorszeń.

Kwestią indywidualnego doświadczenia chciałbym zakończyć. Węcławski/Polak w liście do redakcji „TP” napisał: „Nie kwestionuję niczyjego doświadczenia osobistego (...) nikogo ze współczesnych świętych i nieświętych. Oczekuję tylko, by nikt w imię ich doświadczeń nie żądał ode mnie rezygnacji z własnego życiowego doświadczenia i z wyzwań, które ono przede mną stawia”. Ja również oczekuję, by nikt w imię „własnego życiowego doświadczenia i wyzwań, które ono przed nim postawiło” nie kwestionował autentyczności osobistych doświadczeń świadków Zmartwychwstałego Chrystusa. I mojego własnego doświadczenia.

Komentuj na Facebooku

Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies