Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

Trójca Święta – pomiędzy wyjaśnieniem a tajemnicą

tekst opublikowany: Gość Niedzielny 21(2002), 7; wersja bez poprawek redakcyjnych

„Jest jeden Bóg” – tę wiarę przejęli uczniowie Jezusa wraz z całym dziedzictwem Starego Testamentu. Jednocześnie doświadczenia życia, śmierci zmartwychwstania Jezusa oraz zesłanie Ducha Świętego prowadziły ku wyznaniu wiary, które już w pokoleniu apostolskim stosowane było przy chrzcie: w Ojca i Syna i Ducha Świętego (por. Mt 28,19). Rodziła się świadomość, iż jeden Bóg Starego Testamentu jest nierozdzielną jednością Trojga. Dziś mówimy „Trójca Święta”, „Jeden Bóg w trzech Osobach”, nie zawsze jednak zdając sobie sprawę ile wysiłku pochłonęło znalezienie określeń, które najprecyzyjniej oddawałyby prawdę o Bogu, który jest wspólnotą Osób.

Wszystko zaczęło się od medytacji nad tajemnicą Jezusa. On mówił o Bogu jako swoim Ojcu, działał z mocą Bożą poprzez cuda, odpuszczał grzechy, wskazywał na swoją równość z Nim, wreszcie zmartwychwstał i wstąpił do Nieba. Apostołowie głosząc Dobrą Nowinę o Nim, pod wpływem Ducha Świętego, coraz lepiej rozumieli, kim jest. Ten rozwój zrozumienia widać na kartach Nowego Testamentu, aż po św. Jana, który w Ewangelii powstałej pod koniec I wieku mówi, iż Jezus jest Bogiem, Słowem Boga, Synem Bożym, który stał się człowiekiem i przyszedł na świat dla naszego zbawienia.Jednocześnie jednak dla pierwszych chrześcijan prawda o jednym Bogu nie podlegała dyskusji. Już od końca I wieku zaczęły się więc pojawiać wątpliwości. Jeżeli Ojciec jest Bogiem i Jezus jest Bogiem, to czy czasem nie głosi się dwóch bogów? A co z Duchem Świętym, o którym Jezus mówi, jak o równym sobie? Rozpoczęło się więc poszukiwanie odpowiedzi. Jedni przesadzali z podkreślaniem jedności Boga twierdząc, iż pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem różnica jest tylko pozorna i to ten sam Bóg działający na różne sposoby. Inni przesadzali z rozróżnianiem, aż po stwierdzenie, iż jest dwóch bogów: jeden – Starego Testamentu, zły i okrutny; drugi – Nowego Testamentu, łagodny i miłosierny. Na początku IV wieku, po wielu dyskusjach spory jako tako ucichły. Prawie powszechnie wierzono, iż jest jeden Bóg: Ojciec i Syn
i Duch Święty.

Ciągle jednak brakowało przekonywującego, wspólnego dla wszystkich wyjaśnienia, w jaki sposób w Bogu wielość nie przeciwstawia się jedności. I kiedy pewien kapłan z Aleksandrii imieniem Ariusz zaczął ponownie zaprzeczać temu, że Chrystus jest Bogiem biskupi zebrali się w 325 roku w Nicei. Owocem tego pierwszego Soboru powszechnego jest początkowa część wyznania wiary, które powtarzamy co niedzielę. Wyznajemy w nim, iż Jezus to „Bóg z Boga”, że jest „współistotny” Ojcu. Biskupi mieli nadzieję, że to określenie pozwoli na rozwiązanie sporów. Jednak nie wszyscy rozumieli je jednakowo. Kościół podzielił się na zwolenników i przeciwników określenia „współistotny”. Dziś może to dziwić, ale wówczas był to temat do dyskusji nie tylko pomiędzy biskupami i teologami: zwykli ludzie dyskutowali między sobą na placach, przy straganach, dochodziło nieraz z tego powodu nawet do bójek i burd, które wciągały całe miejscowości. Trzeba było pięćdziesięciu lat, by udało się dojść do ostatecznego doprecyzowania pojęć i do powszechnej zgody. Mniej więcej od końca IV wieku chrześcijanie wyrażają swoją wiarę wyznając Trójcę Świętą: jednego Boga w trzech Osobach Ojca i Syna i Ducha Świętego. Każda z Osób uczestniczy w tej samej Boskości (naturze-istocie) nieustannie darując całą siebie pozostałym. Przyjęte zostało rozwiązanie, które może nie tyle wyjaśnia tajemnicę Trójcy (bo czyż możemy do końca wyjaśnić czym jest Bóg?), ile chroni przed błędem. Wyznając naszą wiarę w Trójcę Świętą, wyznajemy, iż w Bogu jedność nie wyklucza wspólnoty, a wspólnota nie rozrywa jedności. Wyznajemy, że jest jeden, jedyny Bóg: Ojciec i Syn i Duch Święty. Paradoks wiary pozostaje, być może po to, by chronić nas przed pychą wiedzy…

I pewnie mógłby ktoś powiedzieć „I po co te wszystkie komplikacje? Czy nie wystarczy wierzyć w Boga nie przejmując się tymi wszystkimi rozróżnieniami? Co to wszystko zmienia?” Może byłoby i prościej. Jednak nasze zrozumienie Boga wpływa na nasze życie. Na przykład na to, jak rozumiemy siebie samych, bo przecież na Jego obraz zostaliśmy stworzeni. Pomyślmy: Bóg jest doskonałą wspólnotą miłujących się Osób, z których każda oddaje siebie do końca pozostałym. Wspólnota ta nie zamyka się we własnym szczęściu i doskonałości, ale pragnie rozlewać miłość na inne istoty, które dlatego stwarza (między innymi nas!). Ten wzór pozostaje ciągle wyzwaniem dla nas, ludzi samotnych,
podzielonych, skłóconych. Miłować innych, aż po dar z życia; nie próbować ich posiadać, ani posługiwać się nimi dla własnych korzyści. Nie bać się, że przez służbę innym coś się utraci, że sił zabraknie, że się na końcu zostanie samym, porzuconym i wykorzystanym... Nasze
wspólnoty rodzinne, społeczne, narodowe nie są doskonałe. Może nigdy na tej ziemi nie będą. Ale trzeba nam ufać, że Bóg, który jest wspólnotą Ojca i Syna i Ducha Świętego kiedyś, na końcu naszego życia lub na końcu czasów dopuści nas do udziału w tej wspólnocie. Wówczas odnajdziemy pełną jedność także z naszymi braćmi i siostrami. I może gdybyśmy częściej wpatrywali się na modlitwie w jedność Ojca i Syna i Ducha Świętego, coś zmieniłoby się też i tu, na ziemi…

Komentuj na Facebooku

zamknij
Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies