Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

Słudzy doświadczenia wiary (albo o tym, komu uprawianie teologii jest do zbawienia koniecznie potrzebne)

tekst opublikowano: Nasza Myśl 2,10 (2005), s. 18-19.
Otrzymać jaki dar od Pana, to pierwsza łaska, a druga jest ta, gdy ten, kto go otrzymał, zrozumie, jaka to łaska, i jakie jej własności; na koniec, umieć ten dar słowy wyrazić i wytłumaczyć na czym się zasadza, to trzecia jeszcze odrębna łaska. Zdawałoby się wprawdzie, że dość pierwszej z tych trzech łask, aby dusza mogła bez zmieszania i trwogi mężnie iść naprzód drogą Pańską… (św. Teresa od Jezusa, Księga życia 17,5).

Aby iść drogą Pańską nie jest konieczne ani zrozumienie, ani zdolność objaśniania tego, czym się zostało obdarowanym. Innymi słowy: do osobistej świętości, do głębokiego życia doświadczeniem wiary, nie jest konieczna ani krytyczna refleksja nad tym własnym doświadczeniem, ani zdolność jasnego wyrażania i przekazywania go innym. Te dwie aktywności: krytyczna refleksja i systematyczny przekaz, to nic innego, jak jądro aktywności, którą określamy zwykle mianem „teologia”. Można zatem być świętym bez uprawiania teologii. Można, bo świętość rodzi się z pójścia za Chrystusem, a nie z samego zastanawiania się, dokąd pójść należy, ani też nie z samego nauczania o tym.
Ostatecznie bowiem życie chrześcijańskie rodzi się z tego (i polega na tym), że człowiek poprzez wiarę wchodzi w tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, w niej i poprzez nią doznaje przebaczenia, co zapoczątkowuje w nim przemianę, której kresem będzie pełne upodobnienie do Chrystusa i w Nim udział w życiu Boga-Trójcy. Chodzi zatem właściwie o uczestnictwo w tym samym doświadczeniu, jakie było udziałem uczniów Chrystusa w czasie Jego publicznej działalności, Paschy, Pięćdziesiątnicy. Życie Kościoła nie jest ostatecznie niczym innym, jak przeżywaniem ciągle na nowo tych samych kluczowych dla zbawienia momentów, które Duch Pański aktualizuje tu i teraz (zwłaszcza) w sakramentach. Jest odtwarzaniem, przedłużaniem tego samego źródłowego doświadczenia.
Powtórzmy: do zbawienia ma się przystęp wtedy, gdy wejdzie się w ową przestrzeń doświadczenia, kiedy stanie się ono udziałem konkretnego człowieka. Nietrudno dostrzec, że pojawia się tu pewien dość zasadniczy problem, wypływający z historycznego charakteru naszej egzystencji: wydarzenie Chrystusa jest ciągiem zdarzeń z przeszłości. I to z przeszłości dość zamierzchłej – dwa tysiące lat to spore wyzwanie dla ludzkiej pamięci. Konkretny, dziś żyjący człowiek, nie może dotknąć frędzli płaszcza Chrystusa, zasiąść z Nim do wieczerzy, wytrwać lub uciec spod krzyża, rozpoznać Zmartwychwstałego po łamaniu chleba. Urodziliśmy się za późno.
Jednak zauważyć należy, że samo bycie uczestnikiem czy świadkiem wydarzeń składających się na życie Chrystusa nie dawało przystępu do zbawienia, a dopiero uczestnictwo w nich w sposób szczególny: poprzez wiarę. To ona dawała poznać ostateczną tożsamość Jezusa i pozwalała przeżywać przygodne zdarzenia ludzkiej historii jako zdarzenia o ostatecznym znaczeniu. Spotkania z Chrystusem stawały się zbawcze nie na mocy prostego, zmysłowego kontaktu, ale jako doświadczenia wiary, sięgające poprzez ten prosty kontakt niejako „na drugą stronę” tajemnicy…
Możemy zatem domniemywać, że również dla zbawienia człowieka dzisiaj, po dwu tysiącach lat, nie jest determinujący ów kontakt poprzez zmysły, ale właśnie „doświadczenie wiary” – odtworzenie doświadczenia analogicznego, do tego, jakie przeżywali pierwsi uczniowie.
Natychmiast rodzi się jednak pytanie: czy i jak możliwe jest takie „odtworzenie doświadczenia”? Pytanie to zawiera w istocie dwa pytania bardziej szczegółowe: o przedmiot i o podmiot doświadczenia. O przedmiot: czy jest jeszcze „dostępny” Ten, którego doświadczali uczniowie? O podmiot: w jaki sposób wiernie odtworzyć wewnętrzną postawę uczniów? Odpowiedzi na pytanie pierwsze udzielił sam Jezus powstając z martwych i zapewniając: jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,20) – Jego obecność trwa, jest wciąż dostępny w Duchu Świętym.
Odpowiedź na pytanie drugie jest w zasadzie równie prosta: dzięki temu, że w Kościele przekazywane jest świadectwo o doświadczeniu uczniów. My wiemy, jak oni przeżywali swój kontakt z Chrystusem, z jaką wewnętrzną dyspozycją uznawali Jego za Zbawiciela świata, bo o tym na różny sposób opowiedzieli. Część z tych świadectw spisana została pod natchnieniem i stanowi Nowy Testament. Część stała się dziedzictwem wspólnoty poprzez inne formy przekazu. To dziedzictwo rozwija się i ubogaca od dwóch tysięcy lat: każde pokolenie wierzących dodaje do świadectw apostołów świadectwo o własnym doświadczeniu.
I tu powrócić możemy do tekstu Teresy, od którego wyszliśmy. Podstawową łaską jest bycie obdarowanym przez Pana. Wejście w przestrzeń doświadczenia. To jednak jest możliwe dla nas tylko dzięki świadectwu innych. A świadectwo jest możliwe tylko wtedy, gdy ten kto świadczy dogłębnie zrozumiał to, co przeżył: oto łaska druga. I wreszcie łaska trzecia: skuteczność świadectwa rośnie, gdy temu, kto świadczy, dana jest zdolność przejrzystego wyjaśniania…
Rozumienie i wyjaśnianie doświadczenia wiary, tak niezbędne w procesie jego przekazywania, to niewątpliwie czynności „teologiczne” w najbardziej podstawowym sensie tego słowa. Oczywiście – w zależności od stopnia zaawansowania „technicznego” wyjaśnienia doświadczenia będziemy mieli do czynienia z różnymi stylami teologicznymi – od dość prostego i żywym językiem zapisywanego świadectwa jakie znaleźć możemy np. u Teresy, po złożoną refleksję w metajęzyku, jak choćby w niektórych tekstach Rahnera. W obu przypadkach będzie jednak chodziło o refleksję „teologiczną” służącą jednemu celowi: wiernemu przekazowi doświadczenia źródłowego, dzięki któremu mamy przystęp do zbawienia w Chrystusie.
Nietrudno dostrzec, że wierność doświadczeniu źródłowemu zachować będzie tym trudniej, im dalej od źródła. I to w różnym sensie: czasowo, mentalnie, pojęciowo, emocjonalnie. Im mniej egzystencjalna sytuacja danego człowieka przypominać będzie sytuację pierwszych uczniów, tym trudniejsze będzie wierne włączanie się w tradycję ich doświadczenia wiary. Jednocześnie tym bardziej rosnąć będzie potrzeba wprowadzania w doświadczenie i czuwania nad jego wiernością „oryginałowi”. Tym bardziej rosnąć będzie potrzeba reflektowania nad doświadczeniem i jego wyjaśniania. Ostatecznie – potrzeba teologów i teologii. Także tych zawodowych i tej rozumianej w ścisłym, naukowym sensie.
Oczywiście: nie wszyscy w Kościele powołani są do tego, by zajmować się teologią systematycznie i „zawodowo”. Jednak ci, którzy w Kościele mają być (z urzędu!) kwalifikowanymi świadkami i zarazem stróżami wierności źródłowemu doświadczeniu, nie mogą w żadnym razie uchylić się od obowiązku rozumienia i wyjaśniania tegoż doświadczenia. I to nie tylko jego „fragmentów”, które w danym momencie przeżywają osobiście jako egzystencjalnie aktualne, ale całości depozytu… Na nich spoczywa bowiem odpowiedzialność za integralny przekaz doświadczenia wiary kolejnym pokoleniom chrześcijan. Może nie odpowiedzialność za zbawienie innych – tę, jak ufam, wziął na siebie Chrystus Jezus – ale na pewno za czytelność i dostępność znaków tego zbawienia.
Większości chrześcijan Chrystus nie zapyta w dniu ostatecznym o to, z jak wielką pasją starali się pojmować i wyjaśniać innym Jego tajemnice, lecz o to, z jak wielką pasją miłowali Jego i braci. Niektórych jednak – tych których sam powołał, by byli „zawodowo” Jego wiarygodnymi sługami (Pastores dabo vobis 15) – zapyta także o to. Jestem o tym głęboko (i z niejakim lękiem) przekonany. Czynne uprawianie teologii nie jest konieczne do zbawienia dla wszystkich. Ale dla niektórych jest.
I jeszcze żeby wrócić do św. Teresy, od której wyszliśmy: nie przestaje mnie zastanawiać to, że święci cieszący się bardzo intensywnym doświadczeniem, potrafili jednocześnie doceniać i z wdzięcznością przyjmować dobrą teologię. Polecam tu rozdział 13,16nn Księgi życia, ale sporo innych miejsc u innych autorów można by przytoczyć. Teraz tylko fragmencik mały dłuższego wywodu o roli uczonych teologów: duchowość, nie budująca się na prawdzie, lepiej byłoby by wcale nie wszczynała modlitwy wewnętrznej. Wielki to skarb; ona nam nieświadomym drogę ukazuje i oświeca nas; pod jej kierunkiem, w świetle prawd Pisma Świętego czynimy to, cośmy czynić powinni. Od czczych, bezmyślnych dewocji zachowaj nas Boże.

Katowice, 20-21.11.2005

Komentuj na Facebooku

Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies