Grzegorz Strzelczyk, ks.



bieżące informacje

A A A

O tym, co Przemienienie może objawić

tekst opublikowany: Gość Niedzielny 31(2004), 7, wersja bez poprawek redakcyjnych
Na tle przepełnionej symbolami podniosłej sceny przemienienia św. Piotr – zupełnie zagubiony i bełkoczący coś o namiotach – może irytować lub śmieszyć. Jednak poprzez tę postać przebija głęboka prawda o ludzkiej bezradności wobec Bożej tajemnicy…

Możemy spróbować wyobrazić sobie, co przeżywali towarzyszący Jezusowi owej nocy Piotr, Jan i Jakub. Oto weszli na górę aby się modlić. Czynili tak wiele razy. I pewnie jak wiele poprzednich razy posnęli, podczas gdy sam tylko Jezus trwał na modlitwie. Przebudzenie nie było już jednak takie zwykłe: ujrzeli Jezusa o przemienionym obliczu, w lśniących szatach, a wraz z nim Mojżesza i Eliasza. Ten widok musiał wywołać lawinę skojarzeń ze scenami ze Starego Testamentu. Zmiana wyglądu Jezusa musiała mieć związek z niezwykle intensywną obecnością Boga. A Mojżesz i Eliasz to osoby, które doświadczyły bodaj najgłębszych i najbardziej bezpośrednich spotkań z Bogiem, jakie kiedykolwiek dane było przeżyć człowiekowi – pierwszy rozmawiał z Nim „twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33,11), drugi przeżył niezwykłe doświadczenie na górze Horeb, kiedy to rozpoznał Boga po szmerze łagodnego powiewu (1 Krl 19,11nn).

Apostołowie musieli sobie natychmiast uświadomić, że są świadkami takiego właśnie wydarzenia w życiu Jezusa. I nie tylko świadkami, ale jakoś i uczestnikami. A taka świadomość nie mogła nie wywołać zmieszania… Z samego środka kłębiących się w jego sercu emocji Piotr zdołał wybąkać: „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. A Łukasz Ewangelista opatrzył te słowa druzgocącym komentarzem: „Nie wiedział bowiem, co mówi” (Łk 9,33).

Rzeczywiście: Piotr nie mógł jeszcze zdawać sobie w pełni sprawy z tego, co się działo. Jak dotąd wyglądało na to, że Jezus przeżywa intensywne doświadczenie Bożej obecności, jak kiedyś Mojżesz czy Eliasz. Ale już za chwilę miało się okazać, że chodzi o coś znacznie więcej: oto z obłoku, który osłonił Jezusa odezwał się głos: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” (Łk 9,35). A zatem nie chodziło tylko o zbliżenie człowieka-Jezusa do Boga! Ten człowiek jest Synem Bożym, czyli Bóg jest obecny nie tyle dla Niego, ile w Nim!

Boży głos odkrył wreszcie prawdziwe znaczenie całej sceny. Oto na krótki moment została ujawniona w uchwytnych znakach tajemnica tożsamości Jezusa. Przemiana oblicza, lśniące szaty, obecność mężów Starego Testamentu, obłok i głos wskazały na to, że Jego człowieczeństwo jest miejscem Bożej obecności. Że ten, którego powszechnie uważano za syna Józefa z Nazaretu, jest w rzeczywistości Synem Najwyższego…

Czy apostołowie natychmiast zdali sobie sprawę z tego, jak daleko sięgają konsekwencje tajemnicy, której rąbek został przed nimi odsłonięty? Nie wiemy. Św. Łukasz zanotował tylko, że „zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmiali o tym, co widzieli” (Łk 9,36). W każdym razie przemienienie dawało im szansę na nowe głębsze zrozumienie samego Jezusa, tajemnicy Boga oraz godności człowieka.

Jeżeli w sercach uczniów czaiło się ciągle jeszcze pytanie „kim właściwie jest Jezus”, to po przemienieniu znajdują się znacznie bliżej odpowiedzi. To ktoś większy niż Eliasz (a więc o wiele więcej niż prorok), większy niż Mojżesz (a więc o wiele więcej niż tylko nauczyciel). To Syn Boży w najmocniejszym znaczeniu tego słowa: Bóg nie tylko jest z Nim, nie tylko działa za Jego pośrednictwem, ale jest w Nim i przez Niego. A zatem ktokolwiek zbliża się do Niego, zbliża się do Boga samego… I nawet jeśli na co dzień nie wydarza się nic z tego, co przeżyli na górze przemienienia, to przecież On pozostaje ten sam. I obecność Boga trwa w Nim, w Nim staje się dostępna dla wszystkich, którzy spotykają Jezusa.

Odkrycie synostwa Bożego Jezusa musiało prowadzić też do bardzo poważnej zmiany w rozumieniu samego Boga. Bóg Izraela objawiony w Starym Testamencie był mimo wszystko Bogiem dalekim. To prawda – troszczył się o swój lud, włączał się w jego życie w kluczowych momentach. Jednak chwile Jego bliskości były niezmiernie rzadkie. Na co dzień pozostawał daleki. Codzienność Izraela kształtowało bardziej nadane przez Niego prawo, niż Jego obecność. Ten obraz radykalnie się zmienił wraz przyjściem Jezusa. Oto sam Bóg w swoim Synu schodzi w środek historii, w ludzką codzienność. Dzieli z ludźmi troski i radości. Pomaga przezwyciężać zło i cierpienie. Nawet prawo czyni bardziej ludzkim. Wraz z przyjściem Jezusa Bóg, którego imienia dotąd nie wolno było wypowiadać, którego kary się obawiano i którego potęga objawiała się przez wojny i kataklizmy, ukazuje zupełnie nowe oblicze: chce, by Go nazywano Ojcem, miast gniewu ofiarowuje przebaczenie, a potęgę okazuje pochylając się nad bezradnymi…

Raz odkrywszy obecność Boga w człowieczeństwie Jezusa, apostołowie nie mogli już patrzeć takimi samymi oczyma na samo człowieczeństwo. Oto człowiek stał się „przestrzenią”, „miejscem” zamieszkania Boga! Dotąd przecież człowieczeństwo kojarzyło się bardziej z grzechem, ze złem, z tym co nieświęte. Tylko arcykapłan mógł raz w roku wejść do miejsca w świątyni, które zamieszkiwała Boża obecność: uważano, że człowiek nie jest jej godzien. Sądzono, że człowiek, któryby ujrzał Boga, musi umrzeć, bo nie jest w stanie znieść olbrzymiego kontrastu pomiędzy świętością Boga i ludzką bylejakością. Nagle w Jezusie ta niezmierzona odległość została skrócona. Przynajmniej w tym jednym przypadku człowiek stał się godzien być miejscem Bożej obecności. Zastąpił świątynię! A jeśli to było możliwe w tym jednym przypadku, to może podobne jest przeznaczenie każdego człowieka?

Nie wiemy, jak daleko apostołowie poszli za tym pytaniem w owych dniach. Spoglądając jednak w jego kontekście na scenę przemienienia po prawie dwóch tysiącach lat nie sposób nie pomyśleć, że odsłoniła ona jakość najgłębsze przeznaczenie każdego człowieka. Czyż owo rozświetlone Bogiem, przemienione człowieczeństwo Jezusa nie jest w rzeczywistości obrazem człowieczeństwa, jakie Bóg wobec każdego z nas zamierzył? Człowieczeństwa za jakim tęsknimy, za jakim wzdychamy, którego oczekujemy? Czy przemienienie nie było pierwszym znakiem rozpoczętego wraz z wcieleniem procesu przemiany ludzkości na wzór Syna Bożego, którego znakiem kolejnym było odmienione Ciało zmartwychwstałego Jezusa? I czyż nie to miał na myśli św. Paweł, kiedy pisał: „Nasza ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować” (Flp 3,20-11).

Komentuj na Facebooku

Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies